czwartek, 29 sierpnia 2013

Współdzierżawa



Szukam spokojnej i odpowiedzialnej osoby do współdzierżawy.
Nora to 11 letnia wysoka (ok. 165 cm) gniada klacz.
Jest dobrze ujeżdżona: dodania, skrócenia, ustępowania, łopatki, trawers,  ciągi.
Klacz miękka w pysku, wrażliwa na pomoce, idąca do przodu. Pięknie reaguje na balans ciałem. Idealny do szlifowania umiejętności jeździeckich.
Koń stoi w Klaudynie pod Warszawą. Stajnia dysponuje oświetloną ujeżdżalnią i halą. Świetny dojazd autobusem 712 (około 40 minut z Placu Wilsona).

Cena dzierżawy do uzgodnienia w zależności od ilości jazd i umiejętności. Możliwość szkolenia z metod naturalnych.

Osoby zainteresowane współdzierżawą konia proszę o kontakt telefoniczny: 506 92 96 91 (nie odpisuję na smsy).





Rozluźnienie, rytm, kontakt - 27 i 29.08.2013

Te trzy hasła przyświecały naszym ostatnim dwóm treningom. Przyjeżdżam do stajni totalnie zmęczona, wypruta z emocji. To się bardzo pozytywnie odbija na koniu bo nic nie jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Niestety konina się przez to rozleniwia i obniża swoją energię, a co za tym idzie - energię w ruchu. Muszę zatem pilnować by nie zwalniała, co więcej by ruch był pełen aktywności.

Przedwczoraj koncentrowałam się na rozluźnieniu konia w przejściach. Zależało mi by nie napierała na wodzę, nie wyrywała jej, by wędzidło leżało równo w pysku. Było raz lepiej raz gorzej, zasadniczo była po prostu rozleniwiona. Pobudziłam ją do ruchu skacząc niewielkie przeszkody. Zależało mi tylko na równym doprowadzeniu jej do przeszkody. Próbowała ścinać zakręty, ale pilnowałam zewnętrznej wodzy i wewnętrznej łydki.Oczywiście więcej problemów było przy najeździe z lewej strony. Mimo wszystko jednak szybciutko załapała, że nie ma co pędzić, nie warto wpadać łopatką. Trzeci najazd na lewo był dobry.

Mam problem bo zagalopowuje mi uparcie na prawą nogę. Może to wynikać albo z bólu jaki jej sprawia ruch na lewo albo ze sztywności spowodowanej przymusową absencja treningową. Albo ja coś knocę. Obmacałam konia i obejrzałam. Nie widzę żadnych zmian, cieplejszych miejsc, czy bolesności. Nie zauważyłam żadnych opuchlizn. Popatrzyłam na siebie. Też teoretycznie jest ok, ale... znalazłam dzisiaj źródło problemu - nabuzowanie. Gdy Nornica zaczyna się podniecać zagalopowaniami usztywnia się. Na lewo oczywiście bardziej i ma wtedy tendencje by leciutko ustawiać się z łbem do prawej. Nie to, że jest ustawiona na prawo, po prostu czuję, że mam większy opór na lewej wodzy. gdybym popuściła wodzy to ustawiłaby się na prawo. Dzisiaj pilnowałam by siedzieć spokojnie, dać wyraźne sygnały ale jednocześnie cały czas robiłam delikatne półparady. Tak jakby chciała jej mówić, uwaga-lewo, uwaga-lewo, uwaga-lewo. Poskutkowało. Zagalopowała tylko ciut sztywna, ale na dobrą nogę. Ale co najważniejsze, szłap zrównoważonym galopem który bez problemu się dało wysiedzieć. A gdy galopowała na wolcie rozluźniona dołożyłam łydki razem z półparadą i pięknie się podstawiła. Grzbiet poszedł w górę chyba o 20 cm. Momentalnie uniosło mnie w siodle. Poprosiłam koleżankę by spojrzała z boku i potwierdziła to co poczułam.

Jestem zachwycona ostatnimi treningami, ale dzisiejszym szczególnie. Chętnie skakała, szła równo do przodu. Podnosiła nogi, nie szurała jak to niektóre konie mają w zwyczaju. Bardzo chętnie współpracowała. Jeszcze czuć wyraźną sztywność na lewą stronę, ale poza tym miodzio. Rollbacki nieźle, cofanie dziś tak sobie. Wspięcia tak sobie, ale nie przykładałam dziś do tego większej uwagi. Położyłam ją z siodła i zrobiła to w miarę chętnie. Zanim całkiem się położyła, poprosiłam ją by wytrzymała w pozycji a'la sfinks. A potem poprosiłam o podniesienie się i o dziwo wytrzymała w dole mimo iż pozycja była dla niej na pewno niewygodna. ewidentnie droga do tego by się ładnie, miękko położyła, jest nagrodzenie jej pierwsze próby i rzucenie wodzy. Wtedy położenie idzie raz dwa. Jeżeli od razu wymagam położenia się, to zawiesza się i strzela focha. Jak to baba :)

A poniżej moja kochana baba na Imprezie Wiosennej w 2012 roku. Skoncentrowana na mnie (uszy), idąca aktywnie (nóżki). Piękna i lśniąca.


A jeździec dupa bo ucieka mu łydka do przodu i patrzy się gdzieś w dół, zamiast przed siebie :) za to ładnie rękę zamknęłam, bo ostatnio mam parszywy nawyk niedomykania.

Konina dziś była przyjemnie rozluźniona przez całą jazdę. Na początku próbowała mi zwalniać w kłusie na małych woltach, ale łydka i stabilne prowadzenie na wodzy uzdrowiły ją. Niestety znowu się bestia nauczyła, że ciągnie ją w stronę wyjścia. Muszę nad tym popracować przy okazji. Natomiast i tak tego spływania jest coraz mnie bo jest równo oparta na wędzidle. Ma jeszcze fazy zawieszenia się na lewej wodzy, ale dużo szybciej reaguje.

Plan na najbliższe tygodnie to uelastycznić ja w ruchu na lewo. Wyjątkiem sa ciągi bo te na prawo marnie wychodzą (słaba lewa łydka). Oprócz elastyczności, u mnie pracujemy nad ręką i głębokim dosiadem z luźnym udem i przyłożoną łydką. Siodło nie ułatwia, ale da się i w nim to zrobić - patrz dzisiejszy trening. I spokój! Mój spokój ma się przełożyć na jej spokój zwłaszcza na przejściach.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Luźniutko i w dół - 2013-08-24

Pojechałam do konia wczesnym popołudniem. Zawołałam i podeszła do bramki. Zabrałam niemiłosiernie brudnego konia z padoku. Niestety koniki rozpruły ogrodzenie z pastucha na pastwiskach i stoją na niedużych padokach.

Koninie bardzo chciało się pić i oczywiście pierwsze co zrobiła po wyjściu ze spacerniaka to rzuciła się na trawę. Przekonałam ją jednak do roboty. Była nieco leniwa, człapała sobie, ale za to luźniutka. Oj jak przyjemnie się z nią pracowała. Szybciutko zaczęła odpowiadać na sygnały. Ładne łopatki zrobiłyśmy w kłusie. Nie myszkowała, nie meandrowała tylko szła po śladzie jak trzeba.

Chrup chrup trawka potreningowo

Pokutuje wciąż moja słabsza lewa noga. Muszę sobie pomagać przyłożeniem bacika. Pilnowałam też by siedzieć głęboko w siodle i całkiem nieźle mi to wychodzi, chociaż z początku zakwasy i ból pleców, skutecznie to wszystko utrudniały. Później jak się rozruszałam to już było z górki.

Ewidentnie mój spokój przełożył się na pracę konia. Byłam opanowana, spokojna. Po wszystkim co się ostatnio dzieje nie miałam siły by się unosić. Może dlatego tez, koń był taki leniwy.

Popracowałyśmy na woltach mniejszych i większych. Elegancko szła w ustawieniu do wewnątrz i zewnątrz. Łopatki, trawersy, renwersy na 4+. Dużo chwaliłam i dałam jej dużo swobody po dobrze wykonanym zadaniu.


Pyszna trawka

Niezłe galopy się robią. Coś się konina usztywnia mi na lewo i oczywiście zagalopowania wychodzą wtedy tragiczne, ale dziś dwa czy trzy były na prawdę niezłe. Robiłam koła w galopie, wyjazd na ścianę i dodanie, potem przejście w półsiad i skok przez podkłady kolejowe (wysokie na ok. 50 cm, szerokie na około 40 cm), zmiana nogi, kilku foule galopu i przejście do kłusa. Skoki świetne, zrównoważone, troszkę się napalała, ale bardzo łatwo ją było przytrzymac i doprowadzić do przeszkody. Mogę szczerze powiedzieć, że się wyrabiamy.

Potem poświrowałyśmy rollbacki. Coś najpierw mi się zwiesiła, ale jeden szybki jej przypomniał o co chodzi. wspięcia niestety marnie. Nie przejmowałam się tym jednak bo próbowała. Nie wściekała się, tylko dziś to po prostu słabo szło. Zagalopowania ze stój i ze stępa na "hop" - genialne. Trochę gorzej za zatrzymaniem było, ale cóż. Nie może być idealnie.

Na moje wołanie spojrzała z taką oto miną tudzież wyrazem pyska "Czego chcesz kobieto?!"

Coś nie miała ochoty położyć się z siodła. Zdjęłam więc siodło i położyłam ją z ziemi. Usiadłam na niej i poprosiłam by wstała. I wstała a potem położenie jej poszło już raz dwa. Zlazłam z niej, wygłaskałam, a ona leży i leży. Zrelaksowana. Usiadłam na jej łopatce i tak żałowałam, że nie ma nikogo z aparatem, bo gdyby mi zrobił zdjęcie wtedy, to bym je podpisała "siedzę na koniu". W sposób alternatywny :)

Koninę później spłukałam wodą. Nie była najpierw zadowolona, ale potem stała spokojnie. Wyszorowałam jej brzuszek, szyję. Przeprałam grzywę i ogon. A potem taką mokrą zabrałam na trawę. Wygrodziłam kawałek placyku przy ujeżdżalni i puściłam ją luzem, a sama prażyłam się w słońcu. Udało mi się tez przykleić plecami do jedynej plamy z zywicy na tejże ławce. Popijałam wodę, koń chrupał trawę, słonce świeciło. Było tak ładnie, że nawet mi się poprawiło samopoczucie.

piątek, 23 sierpnia 2013

Powrót do treningów - 23.08.2013

Wczoraj pojechałam w końcu do koniny. Dwa tygodnie z okładem na zdrowienie grzbietu wystarczyły. Nie wykazuje bolesności więc wrzuciłam siodło na grzbiet i zaczęłam od długiego stępa na luźnej wodzy. ale była leniwa. Jak się okazało to błocko na ujeżdżalni tak na nią działało, bo gdy po 20 minutach stępowania poprosiłam o kłus, to ruszyła jak rakieta.

Niestety znowu się usztywnia na lewą stronę. Dość szybko to odpracowałam, ale z początku było trochę szarpaniny boja nie odpuszczałam, a ona kombinowała. Oczywiście walka toczyła się przede wszystkim na łukach, gdy zwalniała. nie gubiła rytmu, ale tempo spadało. Jakby umiała, to by nawarczała wtedy na mnie. Kombinowała by w łuku na lewo ustawić się na prawo. W końcu odpuściła.

Zrobiłam zagalopowanie na prawo i zaskoczyła mnie. Szła super skoncentrowana, mega aktywna zadem. Galop był wygodny i do przodu. Zagalopowania świetne, bez utraty rytmu. Za to zagalopowania na lewo były z soczystym brykiem. Pierwsze zagalopowanie marne, ale sam galop niezły. Potem niestety się zaczęła nakręcać i zrobiła się spięta. Nie reagowała na łydkę z półparadą. Próbowałam jednak dalej, aż w końcu odpuściła i ładnie galopowała. Natychmiast nagrodziłam. Chwila luzu i kolejne ćwiczenie, znowu zagalopowanie i tu tragedia. sztywna jak deska, nie sposób było wysiedzieć. Rozgalopowałam ją nieco w półsiadzie ale miała taką moc, że nic to nie przyniosło. Chwilę z nią popracowałam w kłusie i odpuściłam jej. Bolały mnie dłonie, bo zapomniałam założyć rękawiczek.

Dziś nie pojadę do niej, ale jutro mam plan żeby z nią solidnie popracować. Przejścia i rozluźnienie. To jest plan na najbliższe dni. A przy okazji jakiś wypad w teren w którym plan jest taki sam.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Kontuzja jeźdźca i konia

Koń stoi od dwóch dni. Właściwie to chodzi. Sobie na pastwisko, bo nie pracuje. Najpierw ona miała problem z grzbietem, a teraz ja sobie skręciłam nogi, szczegóły tutaj. bardzo żałuje, bo chciałam dzisiaj wsiąść na nią i pośmigać ujeżdżeniowo. Nie miałoby to jednak sensu, bo jedno że szkoda nogi, a po drugie to szkoda konia znowu uczyć słabszego działania tej jednej łydki.

Liczę na to, że Ada wróci i ja pojeździ bo niestety zapowiada się, że trochę to potrwa nim noga mi wydobrzeje. 

piątek, 16 sierpnia 2013

Kłusowanie i truchtanie - trening z dn. 16-08-2013



Jeden z najwspanialszych dni z moim koniem!

Kilka dni temu konina została ugryziona przez innego konia kilkanaście centymetrów za kłębem. Żadnego siodła, żadnego pasa do lonżowania więc jak tu trenować. Oczywiście, nie stanowi to dla nas problemu. Jednego dnia wzięłam ją na spacer na trawę, poprzesuwałam ją, położyłam. Wymiziałam.

Kolejnego dnia popracowałam z nią na linie. A dzisiaj postanowiłam zaszaleć i połączyć przyjemne z pożytecznym. Miałam w planie wieczorem bieganie, ale czemu by nie zaszaleć i pobiegać z koniem. Jak przyjechałam to stała już w boksie. W miarę czysta, więc dopucowałam ją, założyłam kantar sznurkowy, linę i wzięłam bacik. I poszliśmy tak jak zwykle maszerujemy w teren. Konina szła grzecznie ale była nieco zaskoczona. W takiej konfiguracji to tej trasy nie pokonywała. Miała tendencje do ciągnięcia się za mną. Pilnowałam więc by szła równo ze mną, nos w nos. Czasem musiałam ją puknąć bacikiem gdy nie reagowała na komendę głosową. Potem wystarczyło unieść bacik nad zad. Szłam dość szybko, tak że konina musiała mocno wyciągać nogi by nadążyć. Momentami podkłusowywała. Potem zwalniałam ledwo idąc do przodu, a ona się pilnowała by nie wyjść przede mnie. Śmiać mi się do tej pory chce jak przypomnę sobie wyraz  jej pyska. Była taka skupiona i skoncentrowana. W lesie zaczęłam biec. Ale się zawijała kłusikiem. Momentami biegła z tyłu gdy było wąsko na nas dwie, a tak to zasuwała obok. Bardzo uważnie pilnowała tempa i tego by na mnie nie wpaść.
Taka jestem czujna i uważna
Miałam dzisiaj dobry dzień, dobrze mi się biegło chociaż dziś to był świński truchcik. Ale za to jaki wytrzymały! Konina była mocno zaskoczona że tak biegniemy i biegniemy i po równym i po nierównym. Oczywiście skończyło się to lekkim skręceniem nogi, ale było fantastycznie. Były skoki przez rowek z wodą, było przejście przez drewnianą kładkę długą na 4 metry, szeroką na 70 cm. A do tego kładka była około 70 cm nad ziemią.
 

Jestem wyluzowanym koniem i wisi mi wara
Na łąkach koninę położyłam i po raz pierwszy widziałam, żeby koń jadł trawę leżąc na boku. Ale cóż… okazuje się, że nawet to jest możliwe. Potem wsiadłam na nią i podniosła się. Nie chciała się położyć gdy wydawałam komendę z grzbietu. Przyklękała i tyle. Nie wymagałam jednak więcej. Komary, nowe miejsce, ruch samochodów kilkadziesiąt metrów dalej, a do tego krowy! Ale była dzielna.
Konina zapatrzona w dal


Wracając okazało się, że na torze krosowym jest pusto i tam spędziłyśmy dobre pół godziny. Przy najbliższej okazji musze kogoś poprosić by nakręcił film bo to nie da się opisać. Nora skakała przeróżne przeszkody. Bale drewna, kładki, pryzmy piachu, pieńki, a do tego wąskie fronty – trzy opony ciągnika postawione na sztorc – szerokości około 1 metra. Po pierwszych kilku skokach była z siebie dumna, memłała i rosła. Potem sama się ustawiała by skoczyć. Biegłam obok i tylko wskazywałam przeszkodę, a ona hyyyyyc i hyyyyyc!

Wracałyśmy truchcikiem, ale na kilkanaście sekund przyśpieszałam tak że Nora galopowała obok. Wróciłyśmy do stajni i jeszcze poszłyśmy na trawę. Potem musiałam oczyścić jej nogę bo na białej pęcinie ma kilka strupków grudy. Usunęłam, wymyłam manusanem, zapsikałam CTC. Nakarmiłam marchewkami, dałam kolację i miałam iść ale zajrzałam do poidła, a tam syf, kiła i mogiła. Wściekłam się, bo nikt nie zerknie co się w poidle dzieje. A tam na dnie jakieś błotko, muł śmierdzący. Pól godziny czyściłam to poidło, ale w końcu było czyściutkie. 

Czy to sarenka przedziera się przez krzaki by mnie zjeść?
Na dniach znowu pojadę do niej żeby pobiegać z nią w terenie. To świetna rozrywka i podobało mi się jak współpracowała. Poćwiczymy też elementy ujeżdżeniowe na oklep i na linie. Gdy już będę mogła jej założyć siodło to zabiorę Paulinkę i pojedziemy na ten tor krosowy. Poskacze przeszkody z siodła. Oj dzisiaj to mi się będzie dobrze spało!


Wiatr w grzywie, komary w zębach...

środa, 7 sierpnia 2013

Pławienie konia w zalewie w Pilicy - lipiec 2012

Czy napisałam, że wczoraj zaraza zgubiła kantar? No więc zgubiła. Przeszłam się po łące ale nie znalazłam. Myślałam o tym, żeby dzisiaj na nią wsiąść i wierzchem objechać łąkę w poszukiwaniu. Dla niej to będzie ciekawe ćwiczenie, coś zupełnie innego niż zwykle robimy. Już widzę jej lekkie usztywnienie jakie wywoła zaskoczenie. A po kilku minutach się rozluźni i stanie się dzielnym koniem tropiącym.

Wczorajszy spokój w jeziorku odświeżył mi wspomnienia z naszych wojaży połączonych z brodzeniem i taplaniem się w różnego rodzaju zbiornika wodnych. Na Mazurach zwykle ograniczałyśmy się do brodzenia w jeziorach bo wiosną było zbyt zimno na większe szaleństwa.

Pierwsze porządne pławienie zaliczyłam na okropnym rajdzie konnym w Kierzbuniu. Rajd, który był tak traumatycznym przeżyciem, że na długo zniechęcił mnie do tego typu aktywności jeździeckiej. o tym może kiedy indziej. Natomiast w zeszłym roku na zgrupowaniu jeździeckim z Wojtkiem Ginko w Udorzu, udało nam się zorganizować wyjazd nad zalew w Pilicy. Łukasz był tak miły, że poprowadził zastęp. Jechało nas 9 sztuk, 5 par z rekreacji od Łukasza i 4 nasze pary.  Droga była długa, tym dłuższa, że część rekreacji bała się galopować. widoki fantastyczne, okoliczności przyrody sprzyjające koniom za wyjątkiem niektórych mocno kamienistych dróg. Gdy dojechaliśmy nad zalew, to Norka była pierwszym koniem który wszedł do wody. A potem... to była dzicz!

Kłusiki rozpoznawcze dno.

Galopy, kłusy. Dno było piaszczyste, ale nie grząskie, a wzdłuż trzcin było około 60-70cm, więc bardzo wymagające warunki dla konia, ale jakże efektownie dla jeźdźca. Norki, nie trzeba było dwa razy jej prosić o galopy, tylko trzeba było się trzymać bo startowała jak odrzutowiec.

 
Daaaaaaawaaaaaaj!
 W wodzie spędziłyśmy godzinę, może nawet półtorej. Później ją rozsiodłałam i pasłam na brzegu. Była spokojna, zrelaksowana. A jaka wyprana była! dawno nie była tak czyściutka, a jej biała skarpeta raziła wprost swą czystością. Generalnie tak czysta skarpeta bywa tylko po pławieniu i po galopach w głębokim śniegu.

Chwila relaksu
 Nora lubi wodę. Zwykle na początku jest delikatny opór przed wejście, jednak potem chlapie się i tapla. Wszyscy wokól są mokrzy gdy zaczyna walić kopytami w wodę. Potrafi to robić całymi długimi minutami. Często udziela się to zachowanie innym koniom. Niektóre jednak się boją rozchlapującej wody, także pilnuję by nie wypłoszyć towarzystwa, które nam towarzyszy.

Badamy dno na lewo od zjazdu do wody
 Zastanawiam się, kiedy przyjdzie ta chwila,że będę miała możliwość popływać z nią. Myślałam, że w tym roku mi się to uda, jednak z przyczyn niezależnych ode mnie i od konia, nie miałyśmy tej możliwości. Jednak nic straconego. Mam nadzieję! Uwielbiam te jej foulee w wodzie, które zamieniają się w potężne susy. Ta moc drzemiąca w koniu jest niesamowita.

Taplu, taplu koniku!
 W pewnym momencie jakoś tak od słowa do słowa zeszło, że kolega jadący na Hondzie (kasztanka ze zdjęcia poniżej), miał problem żeby zagalopować w wodzie. wpadliśmy na pomysł z Łukaszem, że weźmiemy go między siebie i zagalopujemy, to Honda też pójdzie w galop. Zagalopowaliśmy w wodzie sięgającej niemal do brzucha koni. Honda ruszyła. Jeździec na Hondzie jechał na oklep, tylko w koszulce i gatkach, jak widać. Pożyczyłam mu bat żeby mógł Hondę zmobilizować do ruchu. Ruszyliśmy ostro, a po kilkunastu metrach gdy zbliżaliśmy się do ustalonego punktu, Łukasz zajechał Hondzie drogę z prawej strony, a ja ją przyblokowałam z lewej, żeby nie wylazła na suchy ląd. Honda gwałtownie zahamowała. Jeździec pojechał dalej :) skąpał się wzorowo. Honda wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu wypadków. Ja mało nie spadłam z Norki tak się śmiałam. Kolega utopił mój bat (później go znalazł), ale uważałam że nawet utopienie bata było warte takiej akcji.

Namawianki z Łukaszem
Zgrupowanie było fantastyczne. Nie raz jeszcze będę wracać z opowieściami do tego tematu. Nie byłoby tak cudownie, gdyby nie towarzystwo. Ludzie, którzy wiedzieli po co tam przyjechali.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Terenik w towarzystwie z dnia 2013-08-06

Drimtim dzisiaj wypuścił się w teren na czołowego. Na ogonie miałyśmy hucuła z jeźdźcem okazjonalnym.

Koninka dzisiaj szła nieco leniwie przez wieś. Nie wzruszały jej ani psy ani samochody. Stukała kopytkami w asfalt, lekko machała głową na boki, ogonem trochę bardziej. Po dojeździe do lasu chętnie ruszyła przed siebie. Pierwsze zatrzymanie było przed strumykiem, który zniknął. I to zastanowiło mojego konia. Ale poszła, dwa kroki i byłyśmy na drugim brzegu. Następnie luźny kłusik, świetnie się prowadziła na balans, wodze miałam w jednej ręce. Uwielbiam ją taką. Widać było, że wyjazd w teren sprawia jej przyjemność, że jest zrelaksowana.

Dojechałyśmy do łąk gdzie było zatrzęsienie końskich much i innego latającego badziewia. w związku z tym kobyłka chętnie pokłusowała, a wyciągała nogi jak do dorożkarskiego kłusa. Hucuł musiał za nami galopować, więc przytrzymałam Norę, żeby dać maluchowi szansę.

Postanowiłam jechać ścieżką na skróty, bo okolica porządnie obeschła i nie było obaw, że utkniemy w błocie. Ścieżkę rozjeździły quady, złamały się też nad nią dwa drzewa. Obie rzeczy skutecznie utrudniały przejazd. Musiałam zsiąść z Norki bo ledwo z siodłem mieściła się pod złamanymi konarami. Natomiast jadąc tą ścieżką zaoszczędziłyśmy dobre 20-30 minut.

Potem było z górki. lajtowo przez las, chociaż ze względu na słabą kondycję towarzyszy ograniczyłyśmy się do niewielkich galopów. Świetnie szła dzisiaj, "pod górę". Lekki przód, galop był okrągły, zrównoważony. Co jakiś czas niestety się płoszyła nie wiadomo czego. Czasem ma takie dni, niespecjalnie się tym przejmuję.

Dojechałyśmy nad jeziorko  i bez problemu wjechała do wody. Postała w niej kilkanaście minut oczywiście grzebiąc kopytami. Nie chciała pić, zresztą dojechała tylko minimalnie spocona mimo sporego upału. Przez chwilę miałam wrażenie,że ma ochotę się położyć więc nieco pobrodziłyśmy. Na koniec poprosiłam ją o wspięcie. Zrobiła przyzwoite wspięcie w dość głębokiej wodzie. To było poważne zadanie, ale wykonała je bez najmniejszego buntu. Generalnie była w tym jeziorze na totalnym relaksie. Żałowałam, że nie zabrałam dziś pulsometru. Byłam bardzo ciekawa jakie miała tętno stojąc w jeziorku. Ostatnio była mocno pobudzona, a dziś miałam wrażenie, że było w okolicach 60 uderzeń, więc prawie spokój.

Powrót był nieco bardziej dynamiczny bo wiadomo, do domu, na kolację się niektórym spieszyło. Nie chciała mi też zagalopować na lewo. Zatrzymałam się na małej polance by zagalopować ją z koła. Zagalopowała po czym po kilku krokach, niby skacząc nad korzeniem, zmieniła nogę na prawą. Próbowałam jeszcze dwa razy zagalopować na lewo i znowu się udało, ale po jakimś czasie sobie znowu zmieniła na prawą. W końcu ja na łące przegalopowałam. Świetnie szła doskonale podstawiona. Stabilna na wodzy, luźna, a jednocześnie niezwykle dynamiczna. Dawno nie miałam takiego galopu. Bez problemu można to było wysiedzieć a to świadczy o tym, że pracowała grzbietem wzorowo. Bo Nornica ma problemy z grzbietem i gdy nim nie pracuje, to nie sposób wysiedzieć galop.

Powrót do stajni przez wieś był żwawy, chociaż to i tak tylko oględne określenie. Zasuwała jak dzika. Wyciągała nogi jak na konkursie ujeżdżenia.

Jestem z niej dumna, z jej spokoju i opanowania. Patrząc na inne konie, widzę ile pracy włożyłam by osiągnąć ten poziom.

Podsumowanie dzisiejszego terenu:
Dystans: 19,67 KM
Czas: 2:41:53
Prędkość średnia: 7 km/h
Prędkość maksymalna: 21 km/h
Pogoda: temp. 35 st. C, lekki wiatr

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Nasze początki i Antek-uzdrowiciel

Dzisiaj konica ma spokój. Odpoczywa bo upał koszmarny i nie miałam sumienia męczyć ani jej ani siebie. Także dziś kilka słów o Norce.

Jak wspomniałam to koń polski gorącokrwisty szlachetnej półkrwi. Gdy ją zobaczyłam pierwszy raz nie wyglądała ani szlachetnie ani gorącokrwiście. Powiedziałabym że zimnokrwiście i opasowo. Nikt na niej nie jeździł bo była szalona. Jako, że właściciele nie bardzo byli w stanie sobie z nią poradzić, toteż ją zaźrebili. Źrebaka norkowego pokażę Wam inną razą.

Tak więc Nora chodziła sobie przez ponad 3 lata po pastwiskach i nie widziała przez ten czas ani zgrzebła, ani szczotki ani grzebienia. Prawdopodobnie miała piękną długa grzywę i bujny ogon, ale trudno było to jednoznacznie określić, bo były poupinane finezyjnie w strąki owocami łopianu.Tu i ówdzie sterczały dredy, których spoiwem był brud.

Konica utykała na lewą tylną nogę. Nie było mowy by tą nogę obejrzeć, bo nikt jej nóg nie podnosił latami. Kopała, szarpała się, a życie było mi miłe. Gdy przejęłam opiekę nad końmi, w tym nad Norką, zarządziłam sprowadzenie weterynarza. Teoretycznie banalna sprawa, tyle że weterynarz który urzęduje w okolicy, boi się koni! Załatwiłam więc lokalnego szamana, właściwie to starego rolnika. ten to miał podejście, Norka stała przy nim jak zahipnotyzowana. Po chwili Antek, bo tak miał na imię rolnik, poprosił o denaturat. Najpierw solidnie łyknął, a potem trochę wylał na dłoń i natarł obie tylne pęciny.Od słowa do słowa i okazało się, że w prawa tylną nogę Norce wbił się kawałek ostrego badylka w skórę i wywołał stan zapalny. Konina odciążała prawa tylna nogę i w ten sposób przeciążyła lewy tył, na który dość wyraźnie zaczęła znaczyć. Stan zapalny w prawej tylnej nodze praktycznie sam się zagoił, a to przeciążenie zostało. Więc posmarował obie nogi i kazał to powtórzy przed dwa kolejne dni. I trzy dni później Nornica przestała utykać.I wtedy obudził się w niej temperament. Na zdjęciu poniżej, Nora jeszcze utykająca.

Nora na łąkach mazurskich
Ale wróćmy do Antka.Zapytałam go, ile się nalezy za pomoc. A on że nic, że to drobiazg, ale żeby mu dac na ćwiartkę. A właściwie to na pół litra. Dałam mu dwie dychy, a ten cały szczęśliwy chciał już iść. Zaproponowałam Antkowi jednak herbatę, bo jakoś tak głupio mi było. Antek nie bardzo chciał w ogóle wejść do domu, ale dał się przekonać. Pracownicy, którzy wówczas zajmowali się stajnią i domem byli przeciwni by antek wszedł do domu. Nie przejęłam się tym jednak. Antek nie chciał wejść do jadalni, usiadł w kuchni przy stole. Była jesień, listopad. Chłodno na zewnątrz, a w domu ciepło. Antek zaczął zdejmować z siebie kolejne rzeczy. Kurtkę, kufajkę, jeden sweter, drugi sweter... po chwili już wiedziałam dlaczego tak niechętnie wchodził do domu oraz czemu pracownicy patrzyli na mnie jak na idiotkę. Całą kuchnię a po chwili parter domu wypełnił, co tu dużo mówić, smród! To był horror. Gdy Antek wyszedł był pomysł by spalić krzesło. Nastąpiło oczywiście totalne wietrzenie domu. Po prawie pól godzinie wietrzenie zakończyło się sukcesem.

Następnego dnia Antek przyjechał wozem, żeby zobaczyć jak Nornica i znowu dostać na flaszkę, oprócz tego cieszył się bardzo, bo nie chciał mówić dzień wcześniej tego, ale dzięki nam to on sweter znalazł. Pół roku go szukał, a cały czas na sobie go miał...

niedziela, 4 sierpnia 2013

Trening z dnia 2013-08-04 niedziela

Długo myślałam jak to zrobić, żeby napisać to bywało na treningach kiedyś, a jak obecnie. Nie ma jednak co myśleć dłużej tylko trzeba pisać.

Dziś pojechałam do koniny by się oderwać od pracy. Miałam piekielną wenę ale w pewnym momencie już taką gonitwę myśli, że zaczęłam gonić własny ogon, którego nie mam. Wyjazd do stajni okazał się świetnym pomysłem, bardzo uspokoił moje rozedrgane wnętrze.

Koninka stała już zaparkowana w boksie, dałam jej kilka marchewek. Wyprowadzając ją z boksu  rzuciło mi się w oczy, to dość długa rana na udzie, około 20 cm poniżej kości biodrowej. Rana jakby zadrasnęła się o jakąś gałąź. Widać że dość świeża bo nie była zabrudzona, a krew ledwo co przyschła. Umyłam więc ranę Manusanem, a następnie popsikałam CTC. Skóra wokół była dość mocno napuchnięta, ale Nornica nie wykazywała większej reakcji bólowej. Albo jest tak twarda jak ja, albo to powierzchowne zadraśnięcie. Stwierdziłam, że zaryzykuję jazdę. Jeśli będzie jakoś wyjątkowo brykać czy wykazywać niechęć do ruchu to znaczy, że boli i wtedy odpuszczę.

Osiodłałam Zarazę, stała bez kantara z uwiązem na szyi i ziewała straszliwie. Relaks na całego. Jest strasznie pogryziona przez gzy i inne końskie muchy. Także drapanie szczotką z pewnością było dla niej przyjemne.

Poczłapałyśmy na ujeżdżalnię. Pustą! Nikogo nie było w stajni, nikogo na placu. Tak lubimy. Był ustawiony podwójny szereg na skok-wyskok i jakaś stacjonatka wysokości około 70-80 cm. Jednak zabrałam się za zwyczajną robotę w rozluźnieniu. Koninka od razu spuściła łepek, wyciągnęła szyję i zaczęła maszerować z tańczącym grzbietem. Wydłużyłam nieco strzemiona, bo nie wiem jak to się stało,że miałam strzemiona jak do konkursu klasy P co najmniej.

trochę kłusa i serpentyn, ósemek i wolt w kłusie. Była fan-tas-tycz-na! Tak ładnie się wyginała, musiałam jej tylko pilnować by głęboko wkraczała wewnętrzna noga bo miała tendencje do rozwlekania się. a gdy przypilnowałam by się nie rozciągała to z kolei próbowała zwalniać. Pokazałam jej, że to nie tędy droga i ogarnęła się momentalnie. Oczywiście musiała wyrazić swoje niezadowolenie parsknięciem.

Potem zagalopowania. To prawdziwa tragedia. Co jej się porobiło, że tak się usztywnia?! Albo to gorąco, albo podjaranie samymi galopami. Są dni, że luźno zagalopuje, a są takie jak dziś, że zagryzie się na wędzidle i trzeba pchać i pchać i pchać i półparadować, żeby raczyła odpuścić. W końcu oczywiście odpuszcza, ale co się trzeba nad tym napracować. W końcu miała kilka dobrych momentów i na prawo robiła świetne dodania bez wyciągnięcia czy wręcz uwalenia się na wodzy. Na lewo coraz lepiej się równoważy. Nie pędzi tak jak jeszcze kilka tygodni temu. Natomiast za bardzo schodzi z głową, muszę ją bardzo pilnować żeby się nie przeganaszowała bo ma ku temu tendencje. Wyciągam ją wtedy w górę delikatnie, żeby nie spowodować usztywnienia. Każde usztywnienie w galopie kończy się utratą rytmu, przejściem do kłusa.

Jak się rozgalopowała skoczyłyśmy sobie szereg na skok-wyskok z prawego najazdu bo tak akurat leżała wskazówka. potem najechałam z prawego najazdu na stacjonatę. Poszła jak burza i był świetny baskil. Świetny jak na nią. Natomiast widzę, że to wynik dobrego najazdu i mojego spokoju wewnętrznego. Gdy tylko zaczynam lekko panikować to zawsze coś się spartoli, tak jak skok z lewego najazdu gdy koninka najechała trochę po skosie, a ja nie wiem zupełnie dlaczego, straciłam pewność co do skoku. Nornica wtedy chciała wyłamać,ale była zbyt blisko przeszkody, w efekcie skoczyła blisko stojaka z potężnym wybiciem. W efekcie przewróciłam stojak. By koninie nie utrwalać złych nawyków musiałyśmy coś skoczyć i pojechałyśmy na przeszkodę z podkładów kolejowych. Poszła jak burza, baskilując jakby skalała 160 cm, bo przecież musiała sobie dokładnie te podkłady obejrzeć. Na bank wyglądają w skoku inaczej niż wtedy gdy mija je tysiąc razy tygodniowo.

Rozbujaną kobyłkę rozkłusowałam by spuściła parę, zrobiłam żucie z ręki w kłusie i pojeździłam chwilkę galop na wolcie, zacieśniając ją. Chodzi mi o to, by mocniej musiała podstawiać zad. Nie chce po dobroci to tak ją do tego zmobilizuję. wyjeżdżałam woltę o średnicy około 5-6 metrów a potem na ścianę i dodanie. Przy krótkiej ścianie znowu skrócenie i zaczynałam od koła, przez woltę około 10m, i zacieśniałam do tych 5-6 metrów. Potem chwila luzu w nagrodę i roll-backi. Coś nie miała dziś ochoty cofać, a jak cofała to jakby węża tropiła. Horror. Zwroty na prawo szły super, ale na lewo to robiła dziś jakby chciała, a nie mogła. W końcu zrobiła jeden dobry na lewo i jej odpuściłam. Za to zatrzymania z galopu - miodzio!

Na koniec ją rozsiodłałam i zrobiłam to co widać na filmie poniżej. Enjoy :)



Podsumowanie dzisiejszego treningu:
Czas: 45 min
Ocena: 4/5
Pogoda:dramatyczna duchota, ponad 30 st. C