Po wczorajszym treningu dzisiaj ledwo się ruszam. To co Nora odstawiła przechodzi ludzkie pojęcie.
wsiadłam i byłam zachwycona jak sprężyście kłusuje, jaka jest chętna do ruchu do przodu i zad podstawiała. Cudo, miód i orzeszki. Do czasu jak chciałam przejść z galopu do kłusa. System zwrócił informację "Komenda nieznana". Kolejna próba i to samo. Gdy już udało mi się zmienić chód było ok. Ale chcę zagalopować a ona po kilku foulee przechodzi do kłusa. Bat na zad i jedziemy. Bryknęła tak, że w kręgosłupie poczułam. Gdy chciałam by kłusowała, ta co chwila próbowała galopować. Każda prośba o podstawienie zadu kończyła się zagalopowaniem. Gdy wyprzedzałam jej próby zagalopowania, to podstawiała zad, ale wściekała się, parskała i rzucała łbem na boki jakby warcząc przy tym. Gdy krzyknęłam na nią, to przestała to robić, za to machała przednimi nogami jak andaluz, jakby chciała bryknąć przodem :) Istny cyrk.
Potem naszło ją na płoszenie się. Uskakiwała mi niemal w każdym miejscu na hali. Mało gleby nie zaliczyłam gdy się zawinęła którymś razem. Jeździłam więc woltę za woltą w kłusie i stępie. Pomogło na chwilę. Koń uwalił się na wodzy na amen i przestał współpracować.
Zsiadłam. Zdjęłam wodze z szyi i przegoniłam ją wokół siebie. Trwało to z 10 minut. Kłus, galop, stęp, galop, zatrzymanie, kłus, zatrzymanie, etc. Za każdym razem gdy nie reagowała na komendę głosową i podniesienie energii, wtedy szedł w ruch bat lub blokowałam ją ciałem do zatrzymania. W końcu reagowała na polecenia jak należy. Wsiadłam na nią i nareszcie była normalna jazda. Gdy tylko znowu zaczęła spóźniać reakcję na komendy bo się rozglądała, wtedy od razu mocniejsze pomoce uruchamiałam, podnosiłam energię, ewentualnie pukałam ją batem.
Koń został przywrócony do stanu sprzed kilku miesięcy. Zagalopowania na komendę głosową ze stępa, ze stój. Cofania na głos. Zakłusowania. Zatrzymania. Wszystko szło jak należy. Dodawała i skracała, ale przede wszystkim zaczęła się koncentrować na robocie. Wolty w galopie o średnicy 6 metrów robiła bez problemu. Nie wypadała łopatką, nie pędziła. Wydłużała i skracała galop. robiła płynne przejścia z galopu do kłusa, co się do tej pory nie zdarzało. Ale jak szła podstawiona i równo oparta na wędzidle, a nie uwieszona, to takie były efekty.
To była ciężka jazda. Bolą mnie plecy, ramiona, nogi. Wczoraj jak wróciłam to po prostu padłam. Ale wiem, że jak teraz wsiądę na Norę to będzie pamiętała wczorajszą lekcję i będzie znowu łatwym i przyjemnym koniem do jazdy. Dzisiaj jednak chyba nie dam rady się wybrać do stajni bo wtedy jutro to się już nie ruszę. Dziś niech Zaraza sobie przemyśli co i jak.
środa, 4 grudnia 2013
poniedziałek, 2 grudnia 2013
Napięcie, a rozluźnienie
Dzisiaj małe ćwiczenie.
Napięcie szczęki powoduje napięcie wielu mięśni na twarzy, ale również napinają się mieśnie potylicy, szyi. Napięcie przenosi się aż na ramiona.
Koń zrelaksowany w pysku, to koń luźny w potylicy. Koń luźny w potylicy to koń ze zrelaksowaną resztą ciała, bo napięcia przenoszą się od szczęki, przez głowę, potylicę, szyję.
A teraz jeszcze jedno ćwiczenie.
Czy zastanowiliście się kiedyś co czuje wasz koń gdy go co chwila oklepujecie łydką? Czy koń może być luźny, swobodny, jeżeli co chwila go wytrącacie z tego skupienia? W pewnym momencie w odruchu obronnym koń napina mięśnie. Niestety nie jest to napięcie, które ułatwia samoniesienie. To "złe" napięcie.
Konie nie mogą nam powiedzieć "odwal się człowieku". Nie mogą nam nawymyślać, albo obrazić się i zaszyć w swoim boksie. Człowiek zawsze znajdzie sposób by postawić na swoim. Koń idzie na trening na którym nie ma szansy skoncentrować się na robocie, bo człowiek utrudnia robotę poprzez wysyłanie miliona sprzecznych sygnałów. Robimy żucie z ręki, chcemy by koń rozluźnił szczękę, jednocześnie pętamy pysk ciasto zapiętymi nachrapnikami i skośnikami (paskiem krzyżowym).
Chcemy by koń reagował na delikatne sygnały, ale co krok dajemy łydkę i znieczulamy konia na pomoce. Dlaczego koń ma reagować na łydkę za pierwszym razem, skoro za chwilke i tak dostanie następną i następną.
Czarna wodza, niska ręka, wypinacze, sznurki, gumy, wymyślne wędzidła... im więcej patentów, tym mniej umiejętności. I nie przekonują mnie tłumaczenia, że jak się nie założy tego czy tamtego patentu to koń nie zrobi tego czy innego ćwiczenia. Zrobi! Ale musi być do tego przygotowany zarówno fizycznie jak i psychicznie. I stawia to też dużo większe wymagania jeźdźcom.
Bardzo często zapominamy, że problemy w treningu mogą wynikać z ograniczeń fizycznych konia, na przykład braku dostatecznie rozbudowanych partii mięsniowych czy braku dostatecznej elastyczności. Czasami koń nie jest gotowy psychicznie na dane ćwiczenia, nie ufa jeźdźcowi na tyle by skakać trudne przeszkody, czy z braku równowagi boi się chodów bocznych.
I jeszcze jeden aspekt - zdrowie konia. Koń o słabych kopytach, wrażliwej podeszwie, nie będzie chciał wyciągnąć chodów bo musi wtedy lądować na piętkach, które są obolałe i słabe. Zatem dane ćwiczenie powoduje ból. Koń o problemach z zębami może kaleczyć sobie policzek więc będzie nerwowo reagował na zakładanie ogłowia. Koń z wilczymi kłami, może nie tolerować wędzidła w pysku. Wady budowy anatomicznej grzbietu będą utrudniały podstawienie zadu, a koń może być wrażliwszy na kontuzje grzbietu, naciągnięcia mięśni, etc.
Koń to nasz partner w treningu. Od niego zależy więcej niż połowa naszego sukcesu i przyjemności z jazdy. Popatrzmy holistycznie na naszego rumaka, oceńmy nasze relacje.
- Stań i rozluźnij się.
- Opuść lekko głowę.
- Zaciśnij mocno zęby.
- Przeanalizuj jak napięcie szczęki wpłynęło na napięcie innych mięśni w Twoim ciele.
Napięcie szczęki powoduje napięcie wielu mięśni na twarzy, ale również napinają się mieśnie potylicy, szyi. Napięcie przenosi się aż na ramiona.
Koń zrelaksowany w pysku, to koń luźny w potylicy. Koń luźny w potylicy to koń ze zrelaksowaną resztą ciała, bo napięcia przenoszą się od szczęki, przez głowę, potylicę, szyję.
A teraz jeszcze jedno ćwiczenie.
- Stań swobodnie.
- Niech ktoś cię co chwila klepie po bokach, czasem słabiej, czasem mocniej.
- Nie reaguj, nie ruszaj się, nie odzywaj. Cierpliwie znoś te drobne ataki.
Czy zastanowiliście się kiedyś co czuje wasz koń gdy go co chwila oklepujecie łydką? Czy koń może być luźny, swobodny, jeżeli co chwila go wytrącacie z tego skupienia? W pewnym momencie w odruchu obronnym koń napina mięśnie. Niestety nie jest to napięcie, które ułatwia samoniesienie. To "złe" napięcie.
Konie nie mogą nam powiedzieć "odwal się człowieku". Nie mogą nam nawymyślać, albo obrazić się i zaszyć w swoim boksie. Człowiek zawsze znajdzie sposób by postawić na swoim. Koń idzie na trening na którym nie ma szansy skoncentrować się na robocie, bo człowiek utrudnia robotę poprzez wysyłanie miliona sprzecznych sygnałów. Robimy żucie z ręki, chcemy by koń rozluźnił szczękę, jednocześnie pętamy pysk ciasto zapiętymi nachrapnikami i skośnikami (paskiem krzyżowym).
Chcemy by koń reagował na delikatne sygnały, ale co krok dajemy łydkę i znieczulamy konia na pomoce. Dlaczego koń ma reagować na łydkę za pierwszym razem, skoro za chwilke i tak dostanie następną i następną.
Czarna wodza, niska ręka, wypinacze, sznurki, gumy, wymyślne wędzidła... im więcej patentów, tym mniej umiejętności. I nie przekonują mnie tłumaczenia, że jak się nie założy tego czy tamtego patentu to koń nie zrobi tego czy innego ćwiczenia. Zrobi! Ale musi być do tego przygotowany zarówno fizycznie jak i psychicznie. I stawia to też dużo większe wymagania jeźdźcom.
Bardzo często zapominamy, że problemy w treningu mogą wynikać z ograniczeń fizycznych konia, na przykład braku dostatecznie rozbudowanych partii mięsniowych czy braku dostatecznej elastyczności. Czasami koń nie jest gotowy psychicznie na dane ćwiczenia, nie ufa jeźdźcowi na tyle by skakać trudne przeszkody, czy z braku równowagi boi się chodów bocznych.
I jeszcze jeden aspekt - zdrowie konia. Koń o słabych kopytach, wrażliwej podeszwie, nie będzie chciał wyciągnąć chodów bo musi wtedy lądować na piętkach, które są obolałe i słabe. Zatem dane ćwiczenie powoduje ból. Koń o problemach z zębami może kaleczyć sobie policzek więc będzie nerwowo reagował na zakładanie ogłowia. Koń z wilczymi kłami, może nie tolerować wędzidła w pysku. Wady budowy anatomicznej grzbietu będą utrudniały podstawienie zadu, a koń może być wrażliwszy na kontuzje grzbietu, naciągnięcia mięśni, etc.
Koń to nasz partner w treningu. Od niego zależy więcej niż połowa naszego sukcesu i przyjemności z jazdy. Popatrzmy holistycznie na naszego rumaka, oceńmy nasze relacje.
wtorek, 19 listopada 2013
No Team się rozrasta
Uwaga, uwaga Proszę Państwa! Do NO teamu dołączył nowy członek. Póki co ma dwa miesiące, jest czarny i kosmaty. Leje gdzie popadnie i je ogromne ilości moczonych chrupków. Ma dar pojawiania się pod nogami, gdziekolwiek by nie był ułamek sekundy wcześniej. Ma w sobie tyle uroku, że ktokolwiek go zobaczy to się w nim zakochuje. Waży już 1975 gramów chociaż zupełnie nie wygląda na tyle. Najwidoczniej to jego energia i moc i energia tyle ważą.
Dzisiaj okazało się, że warczy i szczeka (oszczędnie). Tutaj dokumentacja.
Dzisiaj okazało się, że warczy i szczeka (oszczędnie). Tutaj dokumentacja.
czwartek, 14 listopada 2013
KOszmar, masakra, porażka, potworności...
Jestem zamordowana przez mojego konia. Uwalona na ryju. Niemożliwością było dopchnięcie jej zadu. Wściekająca się na wszystko i wszystkich wokół. Pędząca. Wyciągająca mnie z siodła. Brykająca. Kopiąca na boki. Szczerząca się na inne konie. Ładująca się w przeszkodę. Ponosząca. Wypadająca łopatka. Jedna z najgorszych jazd EVER!
Właściwie to płakać mi się chce. Poczuła smak lekkiej roboty pod Moniką i mam za swoje. Gdy zaczynam wymagać cokolwiek więcej to mam jeden wielki bunt. Jazda na słabym kontakcie z Moniką poskutkowała uwalaniem się na wędzidło.
Jutro Monika jeździ pod moim okiem i musimy dopracować kontakt. Muszę zwrócić uwagę by nie pozwoliła Norce się chować za wędzidło. Oj nie będzie lekko.
Jestem wykończona. Mam oczywiście plan korekcji, ale nie wiem czy to przeżyję :D
Właściwie to płakać mi się chce. Poczuła smak lekkiej roboty pod Moniką i mam za swoje. Gdy zaczynam wymagać cokolwiek więcej to mam jeden wielki bunt. Jazda na słabym kontakcie z Moniką poskutkowała uwalaniem się na wędzidło.
Jutro Monika jeździ pod moim okiem i musimy dopracować kontakt. Muszę zwrócić uwagę by nie pozwoliła Norce się chować za wędzidło. Oj nie będzie lekko.
Jestem wykończona. Mam oczywiście plan korekcji, ale nie wiem czy to przeżyję :D
niedziela, 10 listopada 2013
Ach jak cudownie...
Jak fantastycznie jest wsiąść na konia w taki piękny dzień jak dziś. Świeciło słoneczko, było kilkanaście stopki, a ja szalałam sobie na łące.
Konina znowu miała problem z oparciem na wędzidle, ale odpracowałam to i potem była rewelacyjna. Pracowałam z nią kilkanaście minut na przejściach ale z położeniem nacisku na stęp zebrany. Niestety wtedy najczęściej próbuje się chować za wędzidło, traci kontakt, spina się, w końcu zaczyna caplować. Każda mocniejsza łydka prowokuje ją do zakłusowania. Jednak spokój i powtórzenia doprowadziły do tego, że szła tańcząc pode mną grzbietem.
Niestety rozpirzone są przejścia na kontakcie. Tu z kolei nauczyła się wychodzić nad wędzidło. Koszmar! Przez to grzbiet się zapada, a przejścia są z mało zaangażowanym zadem. Nieco pomagają cofnięcia. Zatrzymanie robi wtedy jak trzeba, oparta. Ale rusza wyrywając łeb w górę. Tu niestety pokutuje brak kontaktu u Moniki. Mam nadzieję, że teraz gdy mam więcej czasu na swoje jazdy, odpracuję to i będzie jak należy.
Konina złapała kondycję, a słońce i przestrzeń nastroiły ją do szaleństw. Była wyrywna do roboty, do pędzenia. Zamieniłam to w ruch do przodu. robiła świetne chody boczne. Była jak z gumy. Nie przeszkadzały jej absolutnie ani trawa ani błoto ani nierówności. Zagalopowania rewelacyjne! Gorzej było z przejściami do kłusa. Gdy się rozpędziła to ciężko ją było zatrzymać. Jednak dużo ćwiczeń i zmian spowodowały, że chętniej przechodziła do kłusa. Ma niestety tendencje do usztywniania się, ale jest już coraz lepiej. Jest szansa na płynne przejścia w rozluźnieniu.
Słabo reagowała w galopie na łydkę do zaokrąglenia. Niezależnie, czy galop był w pełnym siadzie czy w półsiadzie, Nora była na nie.
Na koniec roboty przekłusowałam ją na luźnej wodzy, a potem poczłapałyśmy na spacer w najdalsze zakątki pastwisk i łąk. Jakie było moje zdziwienie, gdy kilkadziesiąt metrów od nas poderwały się do lotu żurawie. Odleciały kilkanaście metrów i usiadły. Jednak gdy przypatrzyły się nam, że jednak nie jesteśmy łosiem, postanowiły zdezerterować całkowicie.
Spacerek był przyjemny, potem jej poluzowałam popręg, zsiadłam i pozwoliłam popaść chwilę. Potem do stajni, rozsiodłanie, marchewki i poszłyśmy na trawę w drodze na halę. A na hali poprosiłam ją by się położyła. Wiedziała, że mam dla niej marchewkę jeszcze. Położyła się raz jak należy, ale potem zaczęła kombinować. Bo przecież zawsze raz jej każe się kłaść. I dlatego właśnie dzisiaj położyłam ją drugi raz. Machnęła się na glebę jak wariatka. Aż łupnęło. Zadowolona poszła jeszcze na trawę, właściwie resztki trawy. I na padok.
Ach, och... no fantastyczna dziś była jazda.
Konina znowu miała problem z oparciem na wędzidle, ale odpracowałam to i potem była rewelacyjna. Pracowałam z nią kilkanaście minut na przejściach ale z położeniem nacisku na stęp zebrany. Niestety wtedy najczęściej próbuje się chować za wędzidło, traci kontakt, spina się, w końcu zaczyna caplować. Każda mocniejsza łydka prowokuje ją do zakłusowania. Jednak spokój i powtórzenia doprowadziły do tego, że szła tańcząc pode mną grzbietem.
Niestety rozpirzone są przejścia na kontakcie. Tu z kolei nauczyła się wychodzić nad wędzidło. Koszmar! Przez to grzbiet się zapada, a przejścia są z mało zaangażowanym zadem. Nieco pomagają cofnięcia. Zatrzymanie robi wtedy jak trzeba, oparta. Ale rusza wyrywając łeb w górę. Tu niestety pokutuje brak kontaktu u Moniki. Mam nadzieję, że teraz gdy mam więcej czasu na swoje jazdy, odpracuję to i będzie jak należy.
Konina złapała kondycję, a słońce i przestrzeń nastroiły ją do szaleństw. Była wyrywna do roboty, do pędzenia. Zamieniłam to w ruch do przodu. robiła świetne chody boczne. Była jak z gumy. Nie przeszkadzały jej absolutnie ani trawa ani błoto ani nierówności. Zagalopowania rewelacyjne! Gorzej było z przejściami do kłusa. Gdy się rozpędziła to ciężko ją było zatrzymać. Jednak dużo ćwiczeń i zmian spowodowały, że chętniej przechodziła do kłusa. Ma niestety tendencje do usztywniania się, ale jest już coraz lepiej. Jest szansa na płynne przejścia w rozluźnieniu.
Słabo reagowała w galopie na łydkę do zaokrąglenia. Niezależnie, czy galop był w pełnym siadzie czy w półsiadzie, Nora była na nie.
Na koniec roboty przekłusowałam ją na luźnej wodzy, a potem poczłapałyśmy na spacer w najdalsze zakątki pastwisk i łąk. Jakie było moje zdziwienie, gdy kilkadziesiąt metrów od nas poderwały się do lotu żurawie. Odleciały kilkanaście metrów i usiadły. Jednak gdy przypatrzyły się nam, że jednak nie jesteśmy łosiem, postanowiły zdezerterować całkowicie.
Spacerek był przyjemny, potem jej poluzowałam popręg, zsiadłam i pozwoliłam popaść chwilę. Potem do stajni, rozsiodłanie, marchewki i poszłyśmy na trawę w drodze na halę. A na hali poprosiłam ją by się położyła. Wiedziała, że mam dla niej marchewkę jeszcze. Położyła się raz jak należy, ale potem zaczęła kombinować. Bo przecież zawsze raz jej każe się kłaść. I dlatego właśnie dzisiaj położyłam ją drugi raz. Machnęła się na glebę jak wariatka. Aż łupnęło. Zadowolona poszła jeszcze na trawę, właściwie resztki trawy. I na padok.
Ach, och... no fantastyczna dziś była jazda.
poniedziałek, 4 listopada 2013
Miękka/lekka ręka i żucie z ręki
Dzisiaj z Moniką w planie miałam przerobić żucie z ręki. Monika rozprężyła konia, wsiadłam i pokazałam co i jak. Nora pięknie zaprezentowała żucie w stępie, kłusie i galopie. Przyszedł czas na Monikę i okazało się, że mimo wielu lat jazdy i trenerów, nie potrafi wyczuć konia. Jest problem z odpowiednim kontaktem, ale najważniejszą kwestią jest nieumiejętność natychmiastowej reakcje na sygnały wysyłane przez konia.
Dlaczego robimy żucie z ręki? Aby rozluźnić konia, uruchomić grzbiet, poszerzyć wykrok.
Jak robimy? Zasadniczo robimy półparady (jedną lub dwoma wodzami naprzemiennie). Tu podkreślam, że wszystko musi być poparte solidnie łydką by koń nie stracił pary. Gdy koń nie idzie do przodu aktywnie, to półparada jest na nic. Dopychamy konia na wędzidło i zachęcamy go by szukał oparcia na wędzidle w dole.
Cały trik polega na tym, aby w odpowiednim momencie (no bo w jakim niby), zluzowac koniowi wodze na tyle by pozostał na kontakcie, ale obniżył głowę. Gdy odpuścimy za dużo, koń straci zebranie, oparcie i rozciągnie się. Grzbiet przestanie pracować, wykrok się skróci. Gdy nie odpuścimy, koń nie zrobi żucia, które przecież polega na obniżeniu. A by dac mu na to szansę, musimy zrobić mu miejsce wydłużając wodze.
Momentami Nora dziś opierała się na wędzidle jak trzeba, ale po chwila traciła oparcie na wędzidle. Dlaczego? Bo Monika opuszczała dłonie co powodowała wydłużenie wodzy. Koń tracił oparcie. Szukał wędzidła, po czym próbował się na nim oprzeć, jednak przy tym zdążył się rozwlec.
Drugim błędem Moniki było to, że prostowała rękę w łokciu, znowu oddając zbyt wiele wodzy i koń tracił kontakt.
Odpowiedni moment na wydłużenie wodzy to taki moment, gdy czujemy że koń podnosi grzbiet, obniża głowę, mięśnie szyi są napięte, a szyja obniża się. Koń mocniej opiera się na wędzidle i wtedy ciut ciut upuszczamy wodzy. Tyle, żeby koń opuścił łepek jakby chciał tropić, ale nie tracimy kontaktu. Jeżeli idealny kontakt dla naszego konia to 30 gram, to po dopchnięciu konia na wędzidło i skróceniu go półparadą mamy 60 gram. I wtedy jadąc konia aktywnie do przodu, robiąc delikatną półparadę wypuszczamy odrobinę wodzy. Ile to odrobina? To już kwestia konia. Mnie zwykle trafiały się konie, dla których wystarczające było 1-1,5 cm. Nora, która zna żucie z ręki potrafi opuścić głowę w odpowiedzi na półparadę tak bardzo, że muszę wypuścić 5 i więcej centymetrów wodzy.
Zatem by nie zepsuć sobie roboty pilnujemy by nie robić koniowi wypinacza z wodzy. Nie opuszczamy dłoni poniżej kłębu. Nie oddajemy całkowicie wodzy i pilnujemy by koń szedł aktywnie.
I kilka słów na temat lekkiej/miękkiej ręki. Sporo o tym pisze dr Miller, zasadniczo jest to natychmiastowa reakcja na sygnały wysyłane przez konia. Jak się tego nauczyć? Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Na różnych konia. Aż uda się wyrobić odruch lekkiego oddania wodzy na sygnał konia, że chce obniżyć głowę. Dotyczy to również reakcji konia na wszelkie pozostałe sygnały. Robimy zatrzymanie, przytrzymaliśmy konia na wodzy. Reaguje, więc dajemy koniowi luz, komfort. W ten sposób koń, zaczyna kojarzyć, że po chwili niewygody (działanie wędzidła na dziąsła i kąciki pyska), jego reakcja na sygnał powoduje zluzowanie bądź wydelikacenie pomocy (nie zawsze można wodzę oddać całkowicie bądź na tyle, by dać koniowi pełny komfort).
Lubię żucie z ręki. Lubię to uczucie gdy siodło unosi się o kilka centymetrów, gdy Nora unosi grzbiet. Uwielbiam to uczucie gdy cały jej grzbiet tańszy, idzie żwawo i chętnie wyciąga się w dół.
wyższa szkoła jazdy, to w takim ustawieniu z nosem przy ziemi, wykonywać elementy ujeżdżeniowe (koła, wolty, przejścia). Bardzo dawno nie wykonywałam tych elementów i to jest plan na środę.
Dlaczego robimy żucie z ręki? Aby rozluźnić konia, uruchomić grzbiet, poszerzyć wykrok.
Jak robimy? Zasadniczo robimy półparady (jedną lub dwoma wodzami naprzemiennie). Tu podkreślam, że wszystko musi być poparte solidnie łydką by koń nie stracił pary. Gdy koń nie idzie do przodu aktywnie, to półparada jest na nic. Dopychamy konia na wędzidło i zachęcamy go by szukał oparcia na wędzidle w dole.
Cały trik polega na tym, aby w odpowiednim momencie (no bo w jakim niby), zluzowac koniowi wodze na tyle by pozostał na kontakcie, ale obniżył głowę. Gdy odpuścimy za dużo, koń straci zebranie, oparcie i rozciągnie się. Grzbiet przestanie pracować, wykrok się skróci. Gdy nie odpuścimy, koń nie zrobi żucia, które przecież polega na obniżeniu. A by dac mu na to szansę, musimy zrobić mu miejsce wydłużając wodze.
Momentami Nora dziś opierała się na wędzidle jak trzeba, ale po chwila traciła oparcie na wędzidle. Dlaczego? Bo Monika opuszczała dłonie co powodowała wydłużenie wodzy. Koń tracił oparcie. Szukał wędzidła, po czym próbował się na nim oprzeć, jednak przy tym zdążył się rozwlec.
Drugim błędem Moniki było to, że prostowała rękę w łokciu, znowu oddając zbyt wiele wodzy i koń tracił kontakt.
Odpowiedni moment na wydłużenie wodzy to taki moment, gdy czujemy że koń podnosi grzbiet, obniża głowę, mięśnie szyi są napięte, a szyja obniża się. Koń mocniej opiera się na wędzidle i wtedy ciut ciut upuszczamy wodzy. Tyle, żeby koń opuścił łepek jakby chciał tropić, ale nie tracimy kontaktu. Jeżeli idealny kontakt dla naszego konia to 30 gram, to po dopchnięciu konia na wędzidło i skróceniu go półparadą mamy 60 gram. I wtedy jadąc konia aktywnie do przodu, robiąc delikatną półparadę wypuszczamy odrobinę wodzy. Ile to odrobina? To już kwestia konia. Mnie zwykle trafiały się konie, dla których wystarczające było 1-1,5 cm. Nora, która zna żucie z ręki potrafi opuścić głowę w odpowiedzi na półparadę tak bardzo, że muszę wypuścić 5 i więcej centymetrów wodzy.
Zatem by nie zepsuć sobie roboty pilnujemy by nie robić koniowi wypinacza z wodzy. Nie opuszczamy dłoni poniżej kłębu. Nie oddajemy całkowicie wodzy i pilnujemy by koń szedł aktywnie.
I kilka słów na temat lekkiej/miękkiej ręki. Sporo o tym pisze dr Miller, zasadniczo jest to natychmiastowa reakcja na sygnały wysyłane przez konia. Jak się tego nauczyć? Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Na różnych konia. Aż uda się wyrobić odruch lekkiego oddania wodzy na sygnał konia, że chce obniżyć głowę. Dotyczy to również reakcji konia na wszelkie pozostałe sygnały. Robimy zatrzymanie, przytrzymaliśmy konia na wodzy. Reaguje, więc dajemy koniowi luz, komfort. W ten sposób koń, zaczyna kojarzyć, że po chwili niewygody (działanie wędzidła na dziąsła i kąciki pyska), jego reakcja na sygnał powoduje zluzowanie bądź wydelikacenie pomocy (nie zawsze można wodzę oddać całkowicie bądź na tyle, by dać koniowi pełny komfort).
Lubię żucie z ręki. Lubię to uczucie gdy siodło unosi się o kilka centymetrów, gdy Nora unosi grzbiet. Uwielbiam to uczucie gdy cały jej grzbiet tańszy, idzie żwawo i chętnie wyciąga się w dół.
wyższa szkoła jazdy, to w takim ustawieniu z nosem przy ziemi, wykonywać elementy ujeżdżeniowe (koła, wolty, przejścia). Bardzo dawno nie wykonywałam tych elementów i to jest plan na środę.
Etykiety:
dodanie,
grzbietu,
koń,
oddanie,
półparada,
ręki,
skrócenie,
uniesienie,
wydłużenie,
z,
zaangażowanie,
żucie
wtorek, 29 października 2013
Bez kopyt nie ma konia
Dziś znowu nie będzie o hubertusie stajennym. A wszystko przez pewną rozmowę sprzed chwili.
Zadzwoniła do mnie kobieta, bo ktoś jej powiedział, że znam kogoś kto czyni cuda z końskimi kopytami. Tłumaczę, że ta osoba nie czyni cudów. Po prostu właściwą dietą, struganiem i pielęgnacją wyprowadza kopyta, ale nie dzieje się to z dnia na dzień. Czasem potrzeba kilku miesięcy, czasami rok czy półtora.
Mnóstwo koni które widuję, które znam, ma problemy z kopytami. Wynika to przeważnie z faktu braku należytej dbałości o tą częśc naszego towarzysza. Konie spędzają sporo czasu w boksach na wilgotnej ściółce. Chodzą po mało zróżnicowanym podłożu. Nie stymulują strzałek, nie ścierają podeszły i pazura. Monotonna dieta również odbija się na stanie kopyt, co w połączeniu z pgenetycznymi predyspozycjami przekłada się na makabryczny stan kopyt.
Kopyta stają się kruche, łamliwe, miękkie, pękające. Strzałki się zawężają, rowki robią głębokie i gnijące. Podeszwa staje się cieńsza, bardziej wrażliwa na podbicia. Kopyto słabo narasta.
Z wrażliwą podeszwą i kruchym rogiem kopytowym właściciele próbują sobie radzić podkuwając konie. Po jakimś czasie okazuje się, że podkowa odpada po kilkunastu dniach bo róg kopytowy jest tak kruchy, że podkowiaki nie mają się na czym trzymać. Konie bez podków się podbijają i tygodniami stoją w boksie co dodatkowo rozmiękcza kopyto, strzałka gnije. Robi się błędne koło.
Jak Agnieszka rehabilituje konie? Przede wszystkim dieta wolna od cukru. Do tego pasza świetnej jakości dostarczająca mikro i makroelementów. Do tego stosowanie odpowiednich preparatów na kopyta - codziennie! I regularne struganie kopyt. Zwykle raz w tygodniu. Konie spędzają całe dnie na pastwiskach gdzie zróżnicowane podłoże oraz konieczność ruchu stymuluje kopyto, jego ukrwienie. To wszystko razem powoduje, że konie "stają na nogi". Nie ma jednak drogi na skróty.
Jakiś czas temu wspomniałam koleżance ze stajni by oddała swojego konia na rehabilitację kopyt do tej dziewczyny która wyprowadza końskie kopytka. Koleżanka stwierdziła, że nie wyobraża sobie odstawić konia na pół roku. Obecnie jej koń stoi 3 miesiąc w boksie.
I przypadek konia, który od wielu lat z niewielkimi przerwami, ale wciąż kuleje. Kopyta są w tragicznym stanie. Kobyła wygląda jak źrebna, niewiele mięśni, wielki brzuch. Podobno do kilku dni już prawie nie kuleje.
Sentymenty sentymentami, ale czemu nikt nie pomyśli, że choć tego nie widać, to koniowi sprawia ból gdy musi się poruszać na takich słabych kopytach. To rzutuje na cały aparat ruchu, koń sie usztywnia i pojawiają się kolejne kontuzje. Słyszałam wiele historii koni, które były spisane już na straty bo wiecznie kulały. Co chwila kontuzja pojawiała się w innym miejscu. To grzbiet, to międzykostny, to łopatka. A po wyprowadzeniu kopyt okazywało się, że kontuzje znikają, koń odzyskuje lekkośc ruchu.
Daleko szukać, to samo było z Norą. Miała i ma słabe kopyta. Korygujemy je naturalnymi metodami, dziegciuję, stosuję specjalny żel z siarczanem miedzi do strzałek. Jeżdżę po różnych podłożach (ostrożnie!) by stymulować kopyto i jest ogromna zmiana na przestrzeni ostatnich dwóch lat.
A teraz rachunek ekonomiczny.
Pensjonat na Mazurach z korekcją kopyt: 500 PLN/mc
Pensjonat pod Wawą: 800 PLN/mc
Koń przez 6 m-cy w roku nie może być uzytkowany z powodu podbić, grudy, etc. Policzmy, że odstawiamy konia na 6 m-cy na rehabilitację kopyt.
Co miesiąc zostaje nam w kieszeni 300 PLN, co po 6 miesiącach daje 1800 PLN.
Ponadto przez 6 miesięcy byłby wzywany kowal co 1,5 miesiąca, a więc 4 razy. Kucie zaczyna się od 150 PLN. Więc oszczędzamy 600 PLN.
Transport konia na Mazury po standardowych stawkach to 750 PLN x 2 (zawiezienie + przywiezienie konia), czyli 1400 PLN.
W ten oto sposób w kieszeni zostaje nam około 900 PLN, a dostajemy konia ze wstepnie wyprowadzonymi kopytami. Konia zrelaksowanego codziennym padokowaniem, przebywaniem w stadzie. Fakt, przez pól roku nie jeździmy, koń się roztrenowuje, ale to samo się dzieje gdy koń stoi w boksie i cierpi z powodu kontuzji czy podbicia.
Gdyby połowę tej kwoty wydać na doskonałej jakości suplementy, rehabilitacja przebiegnie jeszcze szybciej, a jej efekty będą trwalsze.
Jest tyle literatury, seminariów, wykładów na temat dbałości o końskie kopyta. A mimo wszystko właściciele koni wybierają wariant minimum. Podkuć konia i jakoś to będzie.
Zadzwoniła do mnie kobieta, bo ktoś jej powiedział, że znam kogoś kto czyni cuda z końskimi kopytami. Tłumaczę, że ta osoba nie czyni cudów. Po prostu właściwą dietą, struganiem i pielęgnacją wyprowadza kopyta, ale nie dzieje się to z dnia na dzień. Czasem potrzeba kilku miesięcy, czasami rok czy półtora.
Mnóstwo koni które widuję, które znam, ma problemy z kopytami. Wynika to przeważnie z faktu braku należytej dbałości o tą częśc naszego towarzysza. Konie spędzają sporo czasu w boksach na wilgotnej ściółce. Chodzą po mało zróżnicowanym podłożu. Nie stymulują strzałek, nie ścierają podeszły i pazura. Monotonna dieta również odbija się na stanie kopyt, co w połączeniu z pgenetycznymi predyspozycjami przekłada się na makabryczny stan kopyt.
Kopyta stają się kruche, łamliwe, miękkie, pękające. Strzałki się zawężają, rowki robią głębokie i gnijące. Podeszwa staje się cieńsza, bardziej wrażliwa na podbicia. Kopyto słabo narasta.
Z wrażliwą podeszwą i kruchym rogiem kopytowym właściciele próbują sobie radzić podkuwając konie. Po jakimś czasie okazuje się, że podkowa odpada po kilkunastu dniach bo róg kopytowy jest tak kruchy, że podkowiaki nie mają się na czym trzymać. Konie bez podków się podbijają i tygodniami stoją w boksie co dodatkowo rozmiękcza kopyto, strzałka gnije. Robi się błędne koło.
Jak Agnieszka rehabilituje konie? Przede wszystkim dieta wolna od cukru. Do tego pasza świetnej jakości dostarczająca mikro i makroelementów. Do tego stosowanie odpowiednich preparatów na kopyta - codziennie! I regularne struganie kopyt. Zwykle raz w tygodniu. Konie spędzają całe dnie na pastwiskach gdzie zróżnicowane podłoże oraz konieczność ruchu stymuluje kopyto, jego ukrwienie. To wszystko razem powoduje, że konie "stają na nogi". Nie ma jednak drogi na skróty.
Jakiś czas temu wspomniałam koleżance ze stajni by oddała swojego konia na rehabilitację kopyt do tej dziewczyny która wyprowadza końskie kopytka. Koleżanka stwierdziła, że nie wyobraża sobie odstawić konia na pół roku. Obecnie jej koń stoi 3 miesiąc w boksie.
I przypadek konia, który od wielu lat z niewielkimi przerwami, ale wciąż kuleje. Kopyta są w tragicznym stanie. Kobyła wygląda jak źrebna, niewiele mięśni, wielki brzuch. Podobno do kilku dni już prawie nie kuleje.
Sentymenty sentymentami, ale czemu nikt nie pomyśli, że choć tego nie widać, to koniowi sprawia ból gdy musi się poruszać na takich słabych kopytach. To rzutuje na cały aparat ruchu, koń sie usztywnia i pojawiają się kolejne kontuzje. Słyszałam wiele historii koni, które były spisane już na straty bo wiecznie kulały. Co chwila kontuzja pojawiała się w innym miejscu. To grzbiet, to międzykostny, to łopatka. A po wyprowadzeniu kopyt okazywało się, że kontuzje znikają, koń odzyskuje lekkośc ruchu.
Daleko szukać, to samo było z Norą. Miała i ma słabe kopyta. Korygujemy je naturalnymi metodami, dziegciuję, stosuję specjalny żel z siarczanem miedzi do strzałek. Jeżdżę po różnych podłożach (ostrożnie!) by stymulować kopyto i jest ogromna zmiana na przestrzeni ostatnich dwóch lat.
A teraz rachunek ekonomiczny.
Pensjonat na Mazurach z korekcją kopyt: 500 PLN/mc
Pensjonat pod Wawą: 800 PLN/mc
Koń przez 6 m-cy w roku nie może być uzytkowany z powodu podbić, grudy, etc. Policzmy, że odstawiamy konia na 6 m-cy na rehabilitację kopyt.
Co miesiąc zostaje nam w kieszeni 300 PLN, co po 6 miesiącach daje 1800 PLN.
Ponadto przez 6 miesięcy byłby wzywany kowal co 1,5 miesiąca, a więc 4 razy. Kucie zaczyna się od 150 PLN. Więc oszczędzamy 600 PLN.
Transport konia na Mazury po standardowych stawkach to 750 PLN x 2 (zawiezienie + przywiezienie konia), czyli 1400 PLN.
W ten oto sposób w kieszeni zostaje nam około 900 PLN, a dostajemy konia ze wstepnie wyprowadzonymi kopytami. Konia zrelaksowanego codziennym padokowaniem, przebywaniem w stadzie. Fakt, przez pól roku nie jeździmy, koń się roztrenowuje, ale to samo się dzieje gdy koń stoi w boksie i cierpi z powodu kontuzji czy podbicia.
Gdyby połowę tej kwoty wydać na doskonałej jakości suplementy, rehabilitacja przebiegnie jeszcze szybciej, a jej efekty będą trwalsze.
Jest tyle literatury, seminariów, wykładów na temat dbałości o końskie kopyta. A mimo wszystko właściciele koni wybierają wariant minimum. Podkuć konia i jakoś to będzie.
Etykiety:
koń,
kopyta,
kucie,
międzykostny,
naturalne,
naturalnie,
podbicie,
podeszwa,
rehabilitacja,
struganie,
strzałka,
suplementy,
werkowanie,
zapalenie
Subskrybuj:
Posty (Atom)