Jakie było zdziwienie gdy w boksie Norki zobaczyłam mamuta. Mamuta, który się wytarzał najpierw w błocie, a potem piaseczku i słomie. Zatkało mnie, ale postanowiłam zaryzykować i okiełznać bestię. Bestia łypnęła na mnie okiem, które wyglądało znajomo. Coś jakby norkowe, ale zamiast otaczającego go brązowego futerka, oko lśniło pośród grud błota. Cyknęłam dwa razy, mamut ustawił się do wymarszu z boksu. Powoli odsunęłam wrota boksu, czając się za kratami. Nigdy nie wiadomo czy taka bestia nie zionie ogniem, czy choćby nie plunie. Potwór spuścił głowę i oczekiwał na mój ruch. Powolutku, pomalutku, jak żółw ociężale... wysunęłam rękę w kierunku sterty kłaków, która mogła być głową. Przypuszczenie to wysnułam na podstawie dwóch większych kęp kłaków kręcących się na boki. To najprawdopodobniej były uszy. Długie, niby ośle, zakończone pędzelkami futra jak u rysia. Pośród kęp mahoniowo-brązowego futra dostrzegłam błękit jakiejś tkaniny a może paska parcianego. Szybkie spojrzenie w oczy bestii, wstrzymałam oddech... to było ryzykowne posunięcia, a co jeśli potwór potraktuje moje spojrzenie jako wyzwanie? Na szczęście mamut drzemał w oczekiwaniu na mój kolejny ruch. A może tylko czekał na chwilę mojej nieuwagi? Serce mi waliło, oddech się spłycił. Szybkim wymachem zapięłam karabińczyk na jakimś metalowym elemencie połyskującym tuż obok błękitnawej taśmy. Stwór uchylił nieco powiekę i spojrzał na mnie. Właściwie to łypnął i... opuścił powiekę. Jego czujność zdradziły tylko lekko drżące kłaczki na uszach. Zakradłam się ku wyjściu ze stajni. Powoli, delikatnie, po cichutku wypuszczałam linkę uwiązu. Kosmata bestia trwała niczym posąg. I nagle! Otworzyła ślipia i podniosła łeb do góry. Jednym susem przesadziłam próg stajni potykając się o swoje nogi, wyskoczyłam przed budynek. Oczywiście w tej panice szarpnęłam linkę, która napięła się . Karabińczyk zabrzęczał. Czy wytrzyma? Czy rozsypie się w drobny mak, a bestia uwolniona boksu rzuci się ku wolności, traktując mnie przy okazji? Poczułam opór. Karabińczyk trzeszczał, lina piszczała napięta do granic możliwości. Srebrzysta nić przeplotu rozgrzała się niczym żelazo. A kosmate bydlę rozejrzało się po czym leniwie przestawiło przednią gicz nad progiem stajni. Zmroziło mnie, a nogi się pode mną ugięły, bo bestia otworzyła paszczę. Górna warga się podwinęła, dolna opadła, a paszcza wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Czarne ślepia zniknęły pośród kłaków. O matko, to musi być jakaś transformacja. Stwór się przepoczwarzy w coś na prawdę potwornego, przy czym i obcy i predator to małe pikusie, które mogą wybierać pchły z futra bestii. Paszcza stwora rozwarła się, a bokiem wypadł język. Z głębi trzewi doszły mnie dźwięki przerażające. Coś jakby stęknięcie i westchnięcie jednocześnie. Tylna szkita się wyciągnęła ku tyłowi. Drżałam i przykucnęłam z wrażenia. Oczekiwałam nieoczekiwanego... Mamut przestąpił próg stajni i stanął przede mną. Zerknął na mnie wyczekująco. Stąpając niczym Szpieg z Krainy Deszczowców zbliżyłam się do rury na myjce. Szybko zawiązałam węzeł bezpieczny. Kosmacz odprowadził mnie wzrokiem, nie wykazał większego zainteresowania. Czyżbym była zbyt marnym kąskiem na obiad? Może nie było toto głodne. Fakt, że niby popołudnie, ładna jesienna pogoda, a w stajni pusto. Tak, teraz już byłam pewna. Obcy pożarł ludzi kręcących się po stajni i po prostu nie był głodny. Byłam uratowana!
Przepotworny stwór mamuci |
Złapałam szczotkę i postanowiłam wkraść się w łaski bestii. Miziu miziu szczotką po pleckach, po szyi. Kto nie lubi takich zabiegów. Jakieś było moje zdziwienie, gdy dławiona kaszlem od piasku, płacząca oczami podrażnionymi kurzem, nagle dostrzegłam że spod zwałów futra oklejonego błotem wyłania się coś jakby koń. Im dłużej czyściłam, tym bardziej to było podobne do MOJEGO konia!
Koń. Mój. |
A teraz do sedna. Konica była naładowana. Przeogromnie nabuzowana, elektryczna, ale chętna do roboty jak już dawno nie była. Od samego początku treningu bardzo ładnie pracowała. Tak ładnie, że postanowiłam szlifować przejścia oraz dodania i skrócenia. W kłusie, skracając ją bardzo bardzo, a jednocześnie dopychając ją łydką i popędzając wydając odgłosy paszczą, konina zaczęła robić pasaże a momentami piaffy. Oczywiście to tak szumnie powiedziane, ale dzięki temu wiadomo czego się doszukiwać w filmie poniżej.
Nauczona jej wcześniejszymi wyczynami, po kilku krokach maksymalnego skrócenia posyłam ją do przodu. Niestety najlepsze momenty nie zostały uwiecznione z banalnego powodu. Były na samym początku. A gdy wpadłam na pomysł by to wszystko uwiecznić to już nam nie szło zbyt dobrze. Na końcu widać jak po prostu zabrakło pary. Gdy nie ma pary to koń nie idzie, nie podnosi nóg.
Po tych ćwiczeniach Nornica mnie przewiozła. Poniosła w galopie na ujeżdżalni. po kilku okrążeniach odpuściła i dała szansę na zatrzymanie jej. Potem było raz lepiej raz gorzej. Udało się zrobić kilka lotnych zmian, ale usztywniała się dziś bardzo szybko. No i przez to wszystko robota była utrudniona. Na filmie też widać jak się napala skróceniami i zadziera łeb. Nie przejmuję się tym zbytnio. Wiem, że po kilku tygodniach ćwiczę od czasu do czasu, ułoży sobie w główce o co chodzi z tym ćwiczeniem. Przestanie się usztywniać i wtedy będzie mi łatwiej dawać jej sygnały, a ona się szybciej skoncentruje na wykonaniu ćwiczenia.