Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teren. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teren. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 października 2013

Oszalała galopem, czyli niedzielny wyjazd w teren

Pisząc to siedzę w fotelu i trzymam się klawiatury. Byłam dziś w terenie, po raz pierwszy po dłuższej przerwie. Oczywiście mówiąc o swoim koniu, bo pośmigałam nieco na koniach nadmorskich. Tak to dziś wczesnym popołudniem zameldowałam się w stajni. Konina była nabzdyczona i nie za bardzo miało ochotę robić cokolwiek. Musiałam pójść po nią na sam koniec łąki. Na szczęście była w miarę czysta więc czyszczenie szybko poszło. Siodło na grzbiet i heja. 

Przez wieś szła bardzo żwawo, ale bez caplowania czy podkłusowywania. W lasku zakłusowała i szła rozglądając się czujnie, strumyk przeszła swobodna jak nigdy i dalej kłus, kłus, kłus, aż do toru motokrosowego. Jeden motocyklista szalał na tym torze, a mnie coś tknęło by zaszaleć. Gdy facet pojechał pomarańczową maszyną w drugi koniec toru, ja na swojej gniadej maszynie wystartowałam na tor i zaczęło się! Najpierw skoki przez małe kłody, a potem coraz większe pnie, pryzmy ziemi, opony. Nora szła jak zła! Ani razu nie zatrzymała się, nie wyłamała. Niektóre przeszkody były szerokie na 1 metr a wysokie na około 90 cm. Podłoże było elastyczne, no po prostu było super. Porozmawiałam z motocyklistą. Skwitował nasze szaleństwa krótko: "Jej to łatwiej te przeszkody pokonywać, bo ma większy prześwit". 

Nora się rozbujała. Łąki przegalopowała, ale bardzo dobrym galopem pod pełną kontrolą. Ścieżka wzdłuż ogrodzenia była w świetnym stanie i przejechałam nią bez problemu. Koń był grzeczniutki. Potem spacer przez Lipków i do lasu! Tak się zaczęła jazda. Nora miała problem z zatrzymaniem. Kilka razy jej przypominałam o co chodzi z tymi zatrzymaniami, ale pomagało to na krótko. Podejrzewam, że w czasie galopu, wiatr wywiewał jej resztki mózgu. 

Dotarłyśmy na łąkę na której za tydzień będzie rozgrywany Hubertus jednej z okolicznych stajni. Łąka jest przeogromna. Równa, lekko elastyczna, otoczona lasem ze wszystkich stron. A na środku łąki stał płotek wysokości około 60 cm. Aż żal było nie skoczyć. Poskakałam ósemkę dając Norce wyraźne sygnały na którą nogę ma lądować. Wzorowo wykonała to zadanie. Nakręciła się niesamowicie tą przestrzenią i świetnym, równym podłożem. Poniżej foto, które wykonałam przy wjeździe na łąkę. Przed nami krzaczek, a przy krzaczku płotek który skakałyśmy.

Nora paczy!
Z łąki kłusem, a później stępem dotarłyśmy nad jeziorko. Nora chętnie poszła na drugi brzeg z którego zwykle wchodzi do wody. Bardzo ostrożnie zeszła do wody. Nie miała ochoty się napić więc tylko stała i patrzyła. Patrzyła i stała. Poprosiłam ją by weszła głębiej, a ona natychmiast wykonała polecenie. Wyjątkowo tym razem nie waliła kopytami w taflę. W butach i tak miałam mokro, bo wlazła dość głęboko do jeziora. Na tyle głęboko, że mokry miała brzuch, a ja pięty.

Nora zamoczona w jeziorze.
Z jeziora wyjechałyśmy galopem. Ale była moc! Potem stępik, kłusik i powrót. I tu się zaczęła rzeźnia. Galopowała sobie tak około 25 km/h więc kontrolny galopik terenowy. I wtedy się potknęła. Wyciągnęła mi wodze łapiąc równowagę, a gdy ją odzyskała i poczuła, że ma luz na wodzy to poszła jak przecinak! Zasuwała 46 km/h. dojechałyśmy w tym szalonym pędzie do łąki i na nią odbiłyśmy. O ile w zakręcie na łąkę miałam nad nią kontrolę, to chwilę później znowu się kobyła podnieciła przestrzenią i pognała. Pilnowałam tylko by jechała w poprzek łąki prosto na ścianę lasu porośniętą niskimi sosenkami, a więc tworzące dość zwarty szpaler. Postanowiłam nie hamować, nie zatrzymywać jej tylko dopiero kilkanaście metrów przed ścianą lasu dałam jej sygnał do przejścia do stępa. Nie reagowała i próbowała odbić na prawo by przez półwoltę wyjechać znowu na łąkę, ale nie pozwoliłam jej na to. Zatrzymała się i parsknęła ze złością. Zrobiłam rundę kłusem po łące i po kilku minutach przeszłam do stępa. Tak dotarłyśmy do piaszczystej drogi powrotnej do domu. Zagalopowała i szła równym przyjemnym tempem, niezauważalnie, po troszku, cichutko przyśpieszała. Co chwila więc robiłam przejścia w dół by jej przypomnieć, że jestem na górze i to ja decyduję o tempie poruszania się. Dość opornie, ale jednak reagowała. Ale do czasu, przyszedł moment, że przestała reagować. Pędziła jak idiotka, przez 500 metrów próbowałam ją zatrzymać, ale żadne sensowne działanie pomocami nie działało. Hebel na pysku, też nie zadziałał. Odpuszczanie i zbieranie tylko pozwalało jej przyśpieszyć. Nie było miejsca by bezpiecznie ją wprowadzić na woltę, więc zrobiłam rzecz niezbyt subtelną acz skuteczną. Pochyliłam się do przodu i krócej złapałam lewą wodzę. A potem tą wodzę mocno ściągnęłam wyginając szyję o około 90 stopni. Było jej ciężko galopować, bo jest wygimnastykowana, ale nie aż tak. I po kilkunastu metrach w tej pozycji przeszła do kłusa. Od razu odpuściłam i pogłaskałam w nagrodę. Raźno kłusowała i znowu jej się mózg odetkał i pamiętała jak się wykonuje zatrzymania, itd.

Przed łąkami zrobiłam kontrolny galop na ścieżce wzdłuż płotu. Szła grzeczniutka, ale znowu miała problem z przejściami do niższych chodów. Wykonywała polecenie, ale z dużym opóźnieniem więc na ścieżce jaj przypomniałam po raz kolejny, że prośby prośbami, ale teraz to ja żądam, by wykonała polecenie. Natychmiast! Znowu zagalopowałam wzdłuż ściany lasu i szła doskonałym okrągłym galopem zebranym. Zarówno na prawo jak i na lewo. Wspaniale skracała kłus, a grzbietem pracowała, aż miło było na niej siedzieć.

Po powrocie do stajni musiałam ją umyć nieco, bo była spieniona pod czaprakiem, na klacie i między udami. To jednak pikuś w porównaniu do błotnistych zacieków jakie miała na gęstej i dłuższej jesiennej sierści. Spod czapraka, na łopatka i na szyi były błotniste plamy. Ma tyle kurzu w futrze, że gdy się spociła, to spomiędzy kłaków wypłynął swoisty szlam. Koszmar! Ciężko to wyczyścić bo gęsta szczotka słabo czyści przy tak gęstym futrze, a ta z długim włosiem z kolei nie wygarnia wszystkiego.

Po kąpieli wodnej i masażu nóg poszłam z nią na ujeżdżalnię gdzie pozwoliłam się wytarzać kobyłce. Wolałam żeby się wytarzała w suchym piasku niż w jakimś błotku na pastwisku. Poniżej krótki film z tarzanka,bo koń brudny to koń szczęśliwy. A takie tarzanko to świetny masaż dla grzbietu konia.

Jak zwykle nie mogę załadować filmu z automatu więc wklejam link. Gdy film będzie dostępny, wtedy go tu wstawię. KLIK W FILM

Podsumowując:
Dystans: 22,48 km
Średnia prędkość: 9,68 km/h
Średnia prędkość w ruchu: 10,79 km/h
Prędkość maksymalna: 45,98 km/h

Czas w ruchu: 2:05:00
Pogoda: temperatura w cieniu 16 stopni, lekki dość chłodny wiatr, słonecznie. Pogoda IDEALNA!

piątek, 16 sierpnia 2013

Kłusowanie i truchtanie - trening z dn. 16-08-2013



Jeden z najwspanialszych dni z moim koniem!

Kilka dni temu konina została ugryziona przez innego konia kilkanaście centymetrów za kłębem. Żadnego siodła, żadnego pasa do lonżowania więc jak tu trenować. Oczywiście, nie stanowi to dla nas problemu. Jednego dnia wzięłam ją na spacer na trawę, poprzesuwałam ją, położyłam. Wymiziałam.

Kolejnego dnia popracowałam z nią na linie. A dzisiaj postanowiłam zaszaleć i połączyć przyjemne z pożytecznym. Miałam w planie wieczorem bieganie, ale czemu by nie zaszaleć i pobiegać z koniem. Jak przyjechałam to stała już w boksie. W miarę czysta, więc dopucowałam ją, założyłam kantar sznurkowy, linę i wzięłam bacik. I poszliśmy tak jak zwykle maszerujemy w teren. Konina szła grzecznie ale była nieco zaskoczona. W takiej konfiguracji to tej trasy nie pokonywała. Miała tendencje do ciągnięcia się za mną. Pilnowałam więc by szła równo ze mną, nos w nos. Czasem musiałam ją puknąć bacikiem gdy nie reagowała na komendę głosową. Potem wystarczyło unieść bacik nad zad. Szłam dość szybko, tak że konina musiała mocno wyciągać nogi by nadążyć. Momentami podkłusowywała. Potem zwalniałam ledwo idąc do przodu, a ona się pilnowała by nie wyjść przede mnie. Śmiać mi się do tej pory chce jak przypomnę sobie wyraz  jej pyska. Była taka skupiona i skoncentrowana. W lesie zaczęłam biec. Ale się zawijała kłusikiem. Momentami biegła z tyłu gdy było wąsko na nas dwie, a tak to zasuwała obok. Bardzo uważnie pilnowała tempa i tego by na mnie nie wpaść.
Taka jestem czujna i uważna
Miałam dzisiaj dobry dzień, dobrze mi się biegło chociaż dziś to był świński truchcik. Ale za to jaki wytrzymały! Konina była mocno zaskoczona że tak biegniemy i biegniemy i po równym i po nierównym. Oczywiście skończyło się to lekkim skręceniem nogi, ale było fantastycznie. Były skoki przez rowek z wodą, było przejście przez drewnianą kładkę długą na 4 metry, szeroką na 70 cm. A do tego kładka była około 70 cm nad ziemią.
 

Jestem wyluzowanym koniem i wisi mi wara
Na łąkach koninę położyłam i po raz pierwszy widziałam, żeby koń jadł trawę leżąc na boku. Ale cóż… okazuje się, że nawet to jest możliwe. Potem wsiadłam na nią i podniosła się. Nie chciała się położyć gdy wydawałam komendę z grzbietu. Przyklękała i tyle. Nie wymagałam jednak więcej. Komary, nowe miejsce, ruch samochodów kilkadziesiąt metrów dalej, a do tego krowy! Ale była dzielna.
Konina zapatrzona w dal


Wracając okazało się, że na torze krosowym jest pusto i tam spędziłyśmy dobre pół godziny. Przy najbliższej okazji musze kogoś poprosić by nakręcił film bo to nie da się opisać. Nora skakała przeróżne przeszkody. Bale drewna, kładki, pryzmy piachu, pieńki, a do tego wąskie fronty – trzy opony ciągnika postawione na sztorc – szerokości około 1 metra. Po pierwszych kilku skokach była z siebie dumna, memłała i rosła. Potem sama się ustawiała by skoczyć. Biegłam obok i tylko wskazywałam przeszkodę, a ona hyyyyyc i hyyyyyc!

Wracałyśmy truchcikiem, ale na kilkanaście sekund przyśpieszałam tak że Nora galopowała obok. Wróciłyśmy do stajni i jeszcze poszłyśmy na trawę. Potem musiałam oczyścić jej nogę bo na białej pęcinie ma kilka strupków grudy. Usunęłam, wymyłam manusanem, zapsikałam CTC. Nakarmiłam marchewkami, dałam kolację i miałam iść ale zajrzałam do poidła, a tam syf, kiła i mogiła. Wściekłam się, bo nikt nie zerknie co się w poidle dzieje. A tam na dnie jakieś błotko, muł śmierdzący. Pól godziny czyściłam to poidło, ale w końcu było czyściutkie. 

Czy to sarenka przedziera się przez krzaki by mnie zjeść?
Na dniach znowu pojadę do niej żeby pobiegać z nią w terenie. To świetna rozrywka i podobało mi się jak współpracowała. Poćwiczymy też elementy ujeżdżeniowe na oklep i na linie. Gdy już będę mogła jej założyć siodło to zabiorę Paulinkę i pojedziemy na ten tor krosowy. Poskacze przeszkody z siodła. Oj dzisiaj to mi się będzie dobrze spało!


Wiatr w grzywie, komary w zębach...

środa, 7 sierpnia 2013

Pławienie konia w zalewie w Pilicy - lipiec 2012

Czy napisałam, że wczoraj zaraza zgubiła kantar? No więc zgubiła. Przeszłam się po łące ale nie znalazłam. Myślałam o tym, żeby dzisiaj na nią wsiąść i wierzchem objechać łąkę w poszukiwaniu. Dla niej to będzie ciekawe ćwiczenie, coś zupełnie innego niż zwykle robimy. Już widzę jej lekkie usztywnienie jakie wywoła zaskoczenie. A po kilku minutach się rozluźni i stanie się dzielnym koniem tropiącym.

Wczorajszy spokój w jeziorku odświeżył mi wspomnienia z naszych wojaży połączonych z brodzeniem i taplaniem się w różnego rodzaju zbiornika wodnych. Na Mazurach zwykle ograniczałyśmy się do brodzenia w jeziorach bo wiosną było zbyt zimno na większe szaleństwa.

Pierwsze porządne pławienie zaliczyłam na okropnym rajdzie konnym w Kierzbuniu. Rajd, który był tak traumatycznym przeżyciem, że na długo zniechęcił mnie do tego typu aktywności jeździeckiej. o tym może kiedy indziej. Natomiast w zeszłym roku na zgrupowaniu jeździeckim z Wojtkiem Ginko w Udorzu, udało nam się zorganizować wyjazd nad zalew w Pilicy. Łukasz był tak miły, że poprowadził zastęp. Jechało nas 9 sztuk, 5 par z rekreacji od Łukasza i 4 nasze pary.  Droga była długa, tym dłuższa, że część rekreacji bała się galopować. widoki fantastyczne, okoliczności przyrody sprzyjające koniom za wyjątkiem niektórych mocno kamienistych dróg. Gdy dojechaliśmy nad zalew, to Norka była pierwszym koniem który wszedł do wody. A potem... to była dzicz!

Kłusiki rozpoznawcze dno.

Galopy, kłusy. Dno było piaszczyste, ale nie grząskie, a wzdłuż trzcin było około 60-70cm, więc bardzo wymagające warunki dla konia, ale jakże efektownie dla jeźdźca. Norki, nie trzeba było dwa razy jej prosić o galopy, tylko trzeba było się trzymać bo startowała jak odrzutowiec.

 
Daaaaaaawaaaaaaj!
 W wodzie spędziłyśmy godzinę, może nawet półtorej. Później ją rozsiodłałam i pasłam na brzegu. Była spokojna, zrelaksowana. A jaka wyprana była! dawno nie była tak czyściutka, a jej biała skarpeta raziła wprost swą czystością. Generalnie tak czysta skarpeta bywa tylko po pławieniu i po galopach w głębokim śniegu.

Chwila relaksu
 Nora lubi wodę. Zwykle na początku jest delikatny opór przed wejście, jednak potem chlapie się i tapla. Wszyscy wokól są mokrzy gdy zaczyna walić kopytami w wodę. Potrafi to robić całymi długimi minutami. Często udziela się to zachowanie innym koniom. Niektóre jednak się boją rozchlapującej wody, także pilnuję by nie wypłoszyć towarzystwa, które nam towarzyszy.

Badamy dno na lewo od zjazdu do wody
 Zastanawiam się, kiedy przyjdzie ta chwila,że będę miała możliwość popływać z nią. Myślałam, że w tym roku mi się to uda, jednak z przyczyn niezależnych ode mnie i od konia, nie miałyśmy tej możliwości. Jednak nic straconego. Mam nadzieję! Uwielbiam te jej foulee w wodzie, które zamieniają się w potężne susy. Ta moc drzemiąca w koniu jest niesamowita.

Taplu, taplu koniku!
 W pewnym momencie jakoś tak od słowa do słowa zeszło, że kolega jadący na Hondzie (kasztanka ze zdjęcia poniżej), miał problem żeby zagalopować w wodzie. wpadliśmy na pomysł z Łukaszem, że weźmiemy go między siebie i zagalopujemy, to Honda też pójdzie w galop. Zagalopowaliśmy w wodzie sięgającej niemal do brzucha koni. Honda ruszyła. Jeździec na Hondzie jechał na oklep, tylko w koszulce i gatkach, jak widać. Pożyczyłam mu bat żeby mógł Hondę zmobilizować do ruchu. Ruszyliśmy ostro, a po kilkunastu metrach gdy zbliżaliśmy się do ustalonego punktu, Łukasz zajechał Hondzie drogę z prawej strony, a ja ją przyblokowałam z lewej, żeby nie wylazła na suchy ląd. Honda gwałtownie zahamowała. Jeździec pojechał dalej :) skąpał się wzorowo. Honda wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu wypadków. Ja mało nie spadłam z Norki tak się śmiałam. Kolega utopił mój bat (później go znalazł), ale uważałam że nawet utopienie bata było warte takiej akcji.

Namawianki z Łukaszem
Zgrupowanie było fantastyczne. Nie raz jeszcze będę wracać z opowieściami do tego tematu. Nie byłoby tak cudownie, gdyby nie towarzystwo. Ludzie, którzy wiedzieli po co tam przyjechali.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Terenik w towarzystwie z dnia 2013-08-06

Drimtim dzisiaj wypuścił się w teren na czołowego. Na ogonie miałyśmy hucuła z jeźdźcem okazjonalnym.

Koninka dzisiaj szła nieco leniwie przez wieś. Nie wzruszały jej ani psy ani samochody. Stukała kopytkami w asfalt, lekko machała głową na boki, ogonem trochę bardziej. Po dojeździe do lasu chętnie ruszyła przed siebie. Pierwsze zatrzymanie było przed strumykiem, który zniknął. I to zastanowiło mojego konia. Ale poszła, dwa kroki i byłyśmy na drugim brzegu. Następnie luźny kłusik, świetnie się prowadziła na balans, wodze miałam w jednej ręce. Uwielbiam ją taką. Widać było, że wyjazd w teren sprawia jej przyjemność, że jest zrelaksowana.

Dojechałyśmy do łąk gdzie było zatrzęsienie końskich much i innego latającego badziewia. w związku z tym kobyłka chętnie pokłusowała, a wyciągała nogi jak do dorożkarskiego kłusa. Hucuł musiał za nami galopować, więc przytrzymałam Norę, żeby dać maluchowi szansę.

Postanowiłam jechać ścieżką na skróty, bo okolica porządnie obeschła i nie było obaw, że utkniemy w błocie. Ścieżkę rozjeździły quady, złamały się też nad nią dwa drzewa. Obie rzeczy skutecznie utrudniały przejazd. Musiałam zsiąść z Norki bo ledwo z siodłem mieściła się pod złamanymi konarami. Natomiast jadąc tą ścieżką zaoszczędziłyśmy dobre 20-30 minut.

Potem było z górki. lajtowo przez las, chociaż ze względu na słabą kondycję towarzyszy ograniczyłyśmy się do niewielkich galopów. Świetnie szła dzisiaj, "pod górę". Lekki przód, galop był okrągły, zrównoważony. Co jakiś czas niestety się płoszyła nie wiadomo czego. Czasem ma takie dni, niespecjalnie się tym przejmuję.

Dojechałyśmy nad jeziorko  i bez problemu wjechała do wody. Postała w niej kilkanaście minut oczywiście grzebiąc kopytami. Nie chciała pić, zresztą dojechała tylko minimalnie spocona mimo sporego upału. Przez chwilę miałam wrażenie,że ma ochotę się położyć więc nieco pobrodziłyśmy. Na koniec poprosiłam ją o wspięcie. Zrobiła przyzwoite wspięcie w dość głębokiej wodzie. To było poważne zadanie, ale wykonała je bez najmniejszego buntu. Generalnie była w tym jeziorze na totalnym relaksie. Żałowałam, że nie zabrałam dziś pulsometru. Byłam bardzo ciekawa jakie miała tętno stojąc w jeziorku. Ostatnio była mocno pobudzona, a dziś miałam wrażenie, że było w okolicach 60 uderzeń, więc prawie spokój.

Powrót był nieco bardziej dynamiczny bo wiadomo, do domu, na kolację się niektórym spieszyło. Nie chciała mi też zagalopować na lewo. Zatrzymałam się na małej polance by zagalopować ją z koła. Zagalopowała po czym po kilku krokach, niby skacząc nad korzeniem, zmieniła nogę na prawą. Próbowałam jeszcze dwa razy zagalopować na lewo i znowu się udało, ale po jakimś czasie sobie znowu zmieniła na prawą. W końcu ja na łące przegalopowałam. Świetnie szła doskonale podstawiona. Stabilna na wodzy, luźna, a jednocześnie niezwykle dynamiczna. Dawno nie miałam takiego galopu. Bez problemu można to było wysiedzieć a to świadczy o tym, że pracowała grzbietem wzorowo. Bo Nornica ma problemy z grzbietem i gdy nim nie pracuje, to nie sposób wysiedzieć galop.

Powrót do stajni przez wieś był żwawy, chociaż to i tak tylko oględne określenie. Zasuwała jak dzika. Wyciągała nogi jak na konkursie ujeżdżenia.

Jestem z niej dumna, z jej spokoju i opanowania. Patrząc na inne konie, widzę ile pracy włożyłam by osiągnąć ten poziom.

Podsumowanie dzisiejszego terenu:
Dystans: 19,67 KM
Czas: 2:41:53
Prędkość średnia: 7 km/h
Prędkość maksymalna: 21 km/h
Pogoda: temp. 35 st. C, lekki wiatr