Wczoraj pojechałam w końcu do koniny. Dwa tygodnie z okładem na zdrowienie grzbietu wystarczyły. Nie wykazuje bolesności więc wrzuciłam siodło na grzbiet i zaczęłam od długiego stępa na luźnej wodzy. ale była leniwa. Jak się okazało to błocko na ujeżdżalni tak na nią działało, bo gdy po 20 minutach stępowania poprosiłam o kłus, to ruszyła jak rakieta.
Niestety znowu się usztywnia na lewą stronę. Dość szybko to odpracowałam, ale z początku było trochę szarpaniny boja nie odpuszczałam, a ona kombinowała. Oczywiście walka toczyła się przede wszystkim na łukach, gdy zwalniała. nie gubiła rytmu, ale tempo spadało. Jakby umiała, to by nawarczała wtedy na mnie. Kombinowała by w łuku na lewo ustawić się na prawo. W końcu odpuściła.
Zrobiłam zagalopowanie na prawo i zaskoczyła mnie. Szła super skoncentrowana, mega aktywna zadem. Galop był wygodny i do przodu. Zagalopowania świetne, bez utraty rytmu. Za to zagalopowania na lewo były z soczystym brykiem. Pierwsze zagalopowanie marne, ale sam galop niezły. Potem niestety się zaczęła nakręcać i zrobiła się spięta. Nie reagowała na łydkę z półparadą. Próbowałam jednak dalej, aż w końcu odpuściła i ładnie galopowała. Natychmiast nagrodziłam. Chwila luzu i kolejne ćwiczenie, znowu zagalopowanie i tu tragedia. sztywna jak deska, nie sposób było wysiedzieć. Rozgalopowałam ją nieco w półsiadzie ale miała taką moc, że nic to nie przyniosło. Chwilę z nią popracowałam w kłusie i odpuściłam jej. Bolały mnie dłonie, bo zapomniałam założyć rękawiczek.
Dziś nie pojadę do niej, ale jutro mam plan żeby z nią solidnie popracować. Przejścia i rozluźnienie. To jest plan na najbliższe dni. A przy okazji jakiś wypad w teren w którym plan jest taki sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz