niedziela, 10 listopada 2013

Ach jak cudownie...

Jak fantastycznie jest wsiąść na konia w taki piękny dzień jak dziś. Świeciło słoneczko, było kilkanaście stopki, a ja szalałam sobie na łące.

Konina znowu miała problem z oparciem na wędzidle, ale odpracowałam to i potem była rewelacyjna. Pracowałam z nią kilkanaście minut na przejściach ale z położeniem nacisku na stęp zebrany. Niestety wtedy najczęściej próbuje się chować za wędzidło, traci kontakt, spina się, w końcu zaczyna caplować. Każda mocniejsza łydka prowokuje ją do zakłusowania. Jednak spokój i powtórzenia doprowadziły do tego, że szła tańcząc pode mną grzbietem.

Niestety rozpirzone są przejścia na kontakcie. Tu z kolei nauczyła się wychodzić nad wędzidło. Koszmar! Przez to grzbiet się zapada, a przejścia są z mało zaangażowanym zadem. Nieco pomagają cofnięcia. Zatrzymanie robi wtedy jak trzeba, oparta. Ale rusza wyrywając łeb w górę. Tu niestety pokutuje brak kontaktu u Moniki. Mam nadzieję, że teraz gdy mam więcej czasu na swoje jazdy, odpracuję to i będzie jak należy.

Konina złapała kondycję, a słońce i przestrzeń nastroiły ją do szaleństw. Była wyrywna do roboty, do pędzenia. Zamieniłam to w ruch do przodu. robiła świetne chody boczne. Była jak z gumy. Nie przeszkadzały jej absolutnie ani trawa ani błoto ani nierówności. Zagalopowania rewelacyjne! Gorzej było z przejściami do kłusa. Gdy się rozpędziła to ciężko ją było zatrzymać. Jednak dużo ćwiczeń i zmian spowodowały, że chętniej przechodziła do kłusa. Ma niestety tendencje do usztywniania się, ale jest już coraz lepiej. Jest szansa na płynne przejścia w rozluźnieniu.

Słabo reagowała w galopie na łydkę do zaokrąglenia. Niezależnie, czy galop był w pełnym siadzie czy w półsiadzie, Nora była na nie.

Na koniec roboty przekłusowałam ją na luźnej wodzy, a potem poczłapałyśmy na spacer w najdalsze zakątki pastwisk i łąk. Jakie było moje zdziwienie, gdy kilkadziesiąt metrów od nas poderwały się do lotu żurawie. Odleciały kilkanaście metrów i usiadły. Jednak gdy przypatrzyły się nam, że jednak nie jesteśmy łosiem, postanowiły zdezerterować całkowicie.

Spacerek był przyjemny, potem jej poluzowałam popręg, zsiadłam i pozwoliłam popaść chwilę. Potem do stajni, rozsiodłanie, marchewki i poszłyśmy na trawę w drodze na halę. A na hali poprosiłam ją by się położyła. Wiedziała, że mam dla niej marchewkę jeszcze. Położyła się raz jak należy, ale potem zaczęła kombinować. Bo przecież zawsze raz jej każe się kłaść. I dlatego właśnie dzisiaj położyłam ją drugi raz. Machnęła się na glebę jak wariatka. Aż łupnęło. Zadowolona poszła jeszcze na trawę, właściwie resztki trawy. I na padok.

Ach, och... no fantastyczna dziś była jazda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz