środa, 4 grudnia 2013

Trening z dn. 013-12-04

Po wczorajszym treningu dzisiaj ledwo się ruszam. To co Nora odstawiła przechodzi ludzkie pojęcie.
wsiadłam i byłam zachwycona jak sprężyście kłusuje, jaka jest chętna do ruchu do przodu i zad podstawiała. Cudo, miód i orzeszki. Do czasu jak chciałam przejść z galopu do kłusa. System zwrócił informację "Komenda nieznana". Kolejna próba i to samo. Gdy już udało mi się zmienić chód było ok. Ale chcę zagalopować a ona po kilku foulee przechodzi do kłusa. Bat na zad i jedziemy. Bryknęła tak, że w kręgosłupie poczułam. Gdy chciałam by kłusowała, ta co chwila próbowała galopować. Każda prośba o podstawienie zadu kończyła się zagalopowaniem. Gdy wyprzedzałam jej próby zagalopowania, to podstawiała zad, ale wściekała się, parskała i rzucała łbem na boki jakby warcząc przy tym. Gdy krzyknęłam na nią, to przestała to robić, za to machała przednimi nogami jak andaluz, jakby chciała bryknąć przodem :) Istny cyrk.

Potem naszło ją na płoszenie się. Uskakiwała mi niemal w każdym miejscu na hali. Mało gleby nie zaliczyłam gdy się zawinęła którymś razem. Jeździłam więc woltę za woltą w kłusie i stępie. Pomogło na chwilę. Koń uwalił się na wodzy na amen i przestał współpracować.

Zsiadłam. Zdjęłam wodze z szyi i przegoniłam ją wokół siebie. Trwało to z 10 minut. Kłus, galop, stęp, galop, zatrzymanie, kłus, zatrzymanie, etc. Za każdym razem gdy nie reagowała na komendę głosową i podniesienie energii, wtedy szedł w ruch bat lub blokowałam ją ciałem do zatrzymania. W końcu reagowała na polecenia jak należy. Wsiadłam na nią i nareszcie była normalna jazda. Gdy tylko znowu zaczęła spóźniać reakcję na komendy bo się rozglądała, wtedy od razu mocniejsze pomoce uruchamiałam, podnosiłam energię, ewentualnie pukałam ją batem.

Koń został przywrócony do stanu sprzed kilku miesięcy. Zagalopowania na komendę głosową ze stępa, ze stój. Cofania na głos. Zakłusowania. Zatrzymania. Wszystko szło jak należy. Dodawała i skracała, ale przede wszystkim zaczęła się koncentrować na robocie. Wolty w galopie o średnicy 6 metrów robiła bez problemu. Nie wypadała łopatką, nie pędziła. Wydłużała i skracała galop. robiła płynne przejścia z galopu do kłusa, co się do tej pory nie zdarzało. Ale jak szła podstawiona i równo oparta na wędzidle, a nie uwieszona, to takie były efekty.

To była ciężka jazda. Bolą mnie plecy, ramiona, nogi. Wczoraj jak wróciłam to po prostu padłam. Ale wiem, że jak teraz wsiądę na Norę to będzie pamiętała wczorajszą lekcję i będzie znowu łatwym i przyjemnym koniem do jazdy. Dzisiaj jednak chyba nie dam rady się wybrać do stajni bo wtedy jutro to się już nie ruszę. Dziś niech Zaraza sobie przemyśli co i jak. 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Napięcie, a rozluźnienie

Dzisiaj małe ćwiczenie.
  1. Stań i rozluźnij się.
  2. Opuść lekko głowę.
  3. Zaciśnij mocno zęby.
  4. Przeanalizuj jak napięcie szczęki wpłynęło na napięcie innych mięśni w Twoim ciele.
I co się okazało?

Napięcie szczęki powoduje napięcie wielu mięśni na twarzy, ale również napinają się mieśnie potylicy, szyi. Napięcie przenosi się aż na ramiona.

Koń zrelaksowany w pysku, to koń luźny w potylicy. Koń luźny w potylicy to koń ze zrelaksowaną resztą ciała, bo napięcia przenoszą się od szczęki, przez głowę, potylicę, szyję.

A teraz jeszcze jedno ćwiczenie.
  1. Stań swobodnie. 
  2. Niech ktoś cię co chwila klepie po bokach, czasem słabiej, czasem mocniej.
  3. Nie reaguj, nie ruszaj się, nie odzywaj. Cierpliwie znoś te drobne ataki.
Czy w pewnym momencie tracisz cierpliwość i spokój? Napinasz się i wściekasz? Zaciskasz pięści, napinasz ciało by być gotowym do ataku?

Czy zastanowiliście się kiedyś co czuje wasz koń gdy go co chwila oklepujecie łydką? Czy koń może być luźny, swobodny, jeżeli co chwila go wytrącacie z tego skupienia? W pewnym momencie w odruchu obronnym koń napina mięśnie. Niestety nie jest to napięcie, które ułatwia samoniesienie. To "złe" napięcie.

Konie nie mogą nam powiedzieć "odwal się człowieku". Nie mogą nam nawymyślać, albo obrazić się i zaszyć w swoim boksie. Człowiek zawsze znajdzie sposób by postawić na swoim. Koń idzie na trening na którym nie ma szansy  skoncentrować się na robocie, bo człowiek utrudnia robotę poprzez wysyłanie miliona sprzecznych sygnałów. Robimy żucie z ręki, chcemy by koń rozluźnił szczękę, jednocześnie pętamy pysk ciasto zapiętymi nachrapnikami i skośnikami (paskiem krzyżowym).

Chcemy by koń reagował na delikatne sygnały, ale co krok dajemy łydkę i znieczulamy konia na pomoce. Dlaczego koń ma reagować na łydkę za pierwszym razem, skoro za chwilke i tak dostanie następną i następną.

Czarna wodza, niska ręka, wypinacze, sznurki, gumy, wymyślne wędzidła... im więcej patentów, tym mniej umiejętności. I nie przekonują mnie tłumaczenia, że jak się nie założy tego czy tamtego patentu to koń nie zrobi tego czy innego ćwiczenia. Zrobi! Ale musi być do tego przygotowany zarówno fizycznie jak i psychicznie. I stawia to też dużo większe wymagania jeźdźcom.

Bardzo często zapominamy, że problemy w treningu mogą wynikać z ograniczeń fizycznych konia, na przykład braku dostatecznie rozbudowanych partii mięsniowych czy braku dostatecznej elastyczności. Czasami koń nie jest gotowy psychicznie na dane ćwiczenia, nie ufa jeźdźcowi na tyle by skakać trudne przeszkody, czy z braku równowagi boi się chodów bocznych.

I jeszcze jeden aspekt - zdrowie konia. Koń o słabych kopytach, wrażliwej podeszwie, nie będzie chciał wyciągnąć chodów bo musi wtedy lądować na piętkach, które są obolałe i słabe. Zatem dane ćwiczenie powoduje ból. Koń o problemach z zębami może kaleczyć sobie policzek więc będzie nerwowo reagował na zakładanie ogłowia. Koń z wilczymi kłami, może nie tolerować wędzidła w pysku. Wady budowy anatomicznej grzbietu będą utrudniały podstawienie zadu, a koń może być wrażliwszy na kontuzje grzbietu, naciągnięcia mięśni, etc.

Koń to nasz partner w treningu. Od niego zależy więcej niż połowa naszego sukcesu i przyjemności z jazdy. Popatrzmy holistycznie na naszego rumaka, oceńmy nasze relacje.




wtorek, 19 listopada 2013

No Team się rozrasta

Uwaga, uwaga Proszę Państwa! Do NO teamu dołączył nowy członek. Póki co ma dwa miesiące, jest czarny i kosmaty. Leje gdzie popadnie i je ogromne ilości moczonych chrupków. Ma dar pojawiania się pod nogami, gdziekolwiek by nie był ułamek sekundy wcześniej. Ma w sobie tyle uroku, że ktokolwiek go zobaczy to się w nim zakochuje. Waży już 1975 gramów chociaż zupełnie nie wygląda na tyle. Najwidoczniej to jego energia i moc i energia tyle ważą.
Dzisiaj okazało się, że warczy i szczeka (oszczędnie). Tutaj dokumentacja.




czwartek, 14 listopada 2013

KOszmar, masakra, porażka, potworności...

Jestem zamordowana przez mojego konia. Uwalona na ryju. Niemożliwością było dopchnięcie jej zadu. Wściekająca się na wszystko i wszystkich wokół. Pędząca. Wyciągająca mnie z siodła. Brykająca. Kopiąca na boki. Szczerząca się na inne konie. Ładująca się w przeszkodę. Ponosząca. Wypadająca łopatka. Jedna z najgorszych jazd EVER!

Właściwie to płakać mi się chce. Poczuła smak lekkiej roboty pod Moniką i mam za swoje. Gdy zaczynam wymagać cokolwiek więcej to mam jeden wielki bunt. Jazda na słabym kontakcie z Moniką poskutkowała uwalaniem się na wędzidło.

Jutro Monika jeździ pod moim okiem i musimy dopracować kontakt. Muszę zwrócić uwagę by nie pozwoliła Norce się chować za wędzidło. Oj nie będzie lekko.

Jestem wykończona. Mam oczywiście plan korekcji, ale nie wiem czy to przeżyję :D


niedziela, 10 listopada 2013

Ach jak cudownie...

Jak fantastycznie jest wsiąść na konia w taki piękny dzień jak dziś. Świeciło słoneczko, było kilkanaście stopki, a ja szalałam sobie na łące.

Konina znowu miała problem z oparciem na wędzidle, ale odpracowałam to i potem była rewelacyjna. Pracowałam z nią kilkanaście minut na przejściach ale z położeniem nacisku na stęp zebrany. Niestety wtedy najczęściej próbuje się chować za wędzidło, traci kontakt, spina się, w końcu zaczyna caplować. Każda mocniejsza łydka prowokuje ją do zakłusowania. Jednak spokój i powtórzenia doprowadziły do tego, że szła tańcząc pode mną grzbietem.

Niestety rozpirzone są przejścia na kontakcie. Tu z kolei nauczyła się wychodzić nad wędzidło. Koszmar! Przez to grzbiet się zapada, a przejścia są z mało zaangażowanym zadem. Nieco pomagają cofnięcia. Zatrzymanie robi wtedy jak trzeba, oparta. Ale rusza wyrywając łeb w górę. Tu niestety pokutuje brak kontaktu u Moniki. Mam nadzieję, że teraz gdy mam więcej czasu na swoje jazdy, odpracuję to i będzie jak należy.

Konina złapała kondycję, a słońce i przestrzeń nastroiły ją do szaleństw. Była wyrywna do roboty, do pędzenia. Zamieniłam to w ruch do przodu. robiła świetne chody boczne. Była jak z gumy. Nie przeszkadzały jej absolutnie ani trawa ani błoto ani nierówności. Zagalopowania rewelacyjne! Gorzej było z przejściami do kłusa. Gdy się rozpędziła to ciężko ją było zatrzymać. Jednak dużo ćwiczeń i zmian spowodowały, że chętniej przechodziła do kłusa. Ma niestety tendencje do usztywniania się, ale jest już coraz lepiej. Jest szansa na płynne przejścia w rozluźnieniu.

Słabo reagowała w galopie na łydkę do zaokrąglenia. Niezależnie, czy galop był w pełnym siadzie czy w półsiadzie, Nora była na nie.

Na koniec roboty przekłusowałam ją na luźnej wodzy, a potem poczłapałyśmy na spacer w najdalsze zakątki pastwisk i łąk. Jakie było moje zdziwienie, gdy kilkadziesiąt metrów od nas poderwały się do lotu żurawie. Odleciały kilkanaście metrów i usiadły. Jednak gdy przypatrzyły się nam, że jednak nie jesteśmy łosiem, postanowiły zdezerterować całkowicie.

Spacerek był przyjemny, potem jej poluzowałam popręg, zsiadłam i pozwoliłam popaść chwilę. Potem do stajni, rozsiodłanie, marchewki i poszłyśmy na trawę w drodze na halę. A na hali poprosiłam ją by się położyła. Wiedziała, że mam dla niej marchewkę jeszcze. Położyła się raz jak należy, ale potem zaczęła kombinować. Bo przecież zawsze raz jej każe się kłaść. I dlatego właśnie dzisiaj położyłam ją drugi raz. Machnęła się na glebę jak wariatka. Aż łupnęło. Zadowolona poszła jeszcze na trawę, właściwie resztki trawy. I na padok.

Ach, och... no fantastyczna dziś była jazda.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Miękka/lekka ręka i żucie z ręki

Dzisiaj z Moniką w planie miałam przerobić żucie z ręki. Monika rozprężyła konia, wsiadłam i pokazałam co i jak. Nora pięknie zaprezentowała żucie w stępie, kłusie i galopie. Przyszedł czas na Monikę i okazało się, że mimo wielu lat jazdy i trenerów, nie potrafi wyczuć konia. Jest problem z odpowiednim kontaktem, ale najważniejszą kwestią jest nieumiejętność natychmiastowej reakcje na sygnały wysyłane przez konia.

Dlaczego robimy żucie z ręki? Aby rozluźnić konia, uruchomić grzbiet, poszerzyć wykrok.

Jak robimy? Zasadniczo robimy półparady (jedną lub dwoma wodzami naprzemiennie). Tu podkreślam, że wszystko musi być poparte solidnie łydką by koń nie stracił pary. Gdy koń nie idzie do przodu aktywnie, to półparada jest na nic. Dopychamy konia na wędzidło i zachęcamy go by szukał oparcia na wędzidle w dole.

Cały trik polega na tym, aby w odpowiednim momencie (no bo w jakim niby), zluzowac koniowi wodze na tyle by pozostał na kontakcie, ale obniżył głowę. Gdy odpuścimy za dużo, koń straci zebranie, oparcie i rozciągnie się. Grzbiet przestanie pracować, wykrok się skróci. Gdy nie odpuścimy, koń nie zrobi żucia, które przecież polega na obniżeniu. A by dac mu na to szansę, musimy zrobić mu miejsce wydłużając wodze.

Momentami Nora dziś opierała się na wędzidle jak trzeba, ale po chwila traciła oparcie na wędzidle. Dlaczego? Bo Monika opuszczała dłonie co powodowała wydłużenie wodzy. Koń tracił oparcie. Szukał wędzidła, po czym próbował się na nim oprzeć, jednak przy tym zdążył się rozwlec.

Drugim błędem Moniki było to, że prostowała rękę w łokciu, znowu oddając zbyt wiele wodzy i koń tracił kontakt.

Odpowiedni moment na wydłużenie wodzy to taki moment, gdy czujemy że koń podnosi grzbiet, obniża głowę, mięśnie szyi są napięte, a szyja obniża się. Koń mocniej opiera się na wędzidle i wtedy ciut ciut upuszczamy wodzy. Tyle, żeby koń opuścił łepek jakby chciał tropić, ale nie tracimy kontaktu. Jeżeli idealny kontakt dla naszego konia to 30 gram, to po dopchnięciu konia na wędzidło i skróceniu go półparadą mamy 60 gram. I wtedy jadąc konia aktywnie do przodu, robiąc delikatną półparadę wypuszczamy odrobinę wodzy. Ile to odrobina? To już kwestia konia. Mnie zwykle trafiały się konie, dla których wystarczające było 1-1,5 cm. Nora, która zna żucie z ręki potrafi opuścić głowę w odpowiedzi na półparadę tak bardzo, że muszę wypuścić 5 i więcej centymetrów wodzy.

Zatem by nie zepsuć sobie roboty pilnujemy by nie robić koniowi wypinacza z wodzy. Nie opuszczamy dłoni poniżej kłębu. Nie oddajemy całkowicie wodzy i pilnujemy by koń szedł aktywnie.

I kilka słów na temat lekkiej/miękkiej ręki. Sporo o tym pisze dr Miller, zasadniczo jest to natychmiastowa reakcja na sygnały wysyłane przez konia. Jak się tego nauczyć? Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Na różnych konia. Aż uda się wyrobić odruch lekkiego oddania wodzy na sygnał konia, że chce obniżyć głowę. Dotyczy to również reakcji konia na wszelkie pozostałe sygnały. Robimy zatrzymanie, przytrzymaliśmy konia na wodzy. Reaguje, więc dajemy koniowi luz, komfort. W ten sposób koń, zaczyna kojarzyć, że po chwili niewygody (działanie wędzidła na dziąsła i kąciki pyska), jego reakcja na sygnał powoduje zluzowanie bądź wydelikacenie pomocy (nie zawsze można wodzę oddać całkowicie bądź na tyle, by dać koniowi pełny komfort).

Lubię żucie z ręki. Lubię to uczucie gdy siodło unosi się o kilka centymetrów, gdy Nora unosi grzbiet. Uwielbiam to uczucie gdy cały jej grzbiet tańszy, idzie żwawo i chętnie wyciąga się w dół.

wyższa szkoła jazdy, to w takim ustawieniu z nosem przy ziemi, wykonywać elementy ujeżdżeniowe (koła, wolty, przejścia). Bardzo dawno nie wykonywałam tych elementów i to jest plan na środę.

wtorek, 29 października 2013

Bez kopyt nie ma konia

Dziś znowu nie będzie o hubertusie stajennym. A wszystko przez pewną rozmowę sprzed chwili.

Zadzwoniła do mnie kobieta, bo ktoś jej powiedział, że znam kogoś kto czyni cuda z końskimi kopytami. Tłumaczę, że ta osoba nie czyni cudów. Po prostu właściwą dietą, struganiem i pielęgnacją wyprowadza kopyta, ale nie dzieje się to z dnia na dzień. Czasem potrzeba kilku miesięcy, czasami rok czy półtora.
Mnóstwo koni które widuję, które znam, ma problemy z kopytami. Wynika to przeważnie z faktu braku należytej dbałości o tą częśc naszego towarzysza. Konie spędzają sporo czasu w boksach na wilgotnej ściółce. Chodzą po mało zróżnicowanym podłożu. Nie stymulują strzałek, nie ścierają podeszły i pazura. Monotonna dieta również odbija się na stanie kopyt, co w połączeniu z pgenetycznymi predyspozycjami przekłada się na makabryczny stan kopyt.

Kopyta stają się kruche, łamliwe, miękkie, pękające. Strzałki się zawężają, rowki robią głębokie i gnijące. Podeszwa staje się cieńsza, bardziej wrażliwa na podbicia. Kopyto słabo narasta.

Z wrażliwą podeszwą i kruchym rogiem kopytowym właściciele próbują sobie radzić podkuwając konie. Po jakimś czasie okazuje się, że podkowa odpada po kilkunastu dniach bo róg kopytowy jest tak kruchy, że podkowiaki nie mają się na czym trzymać. Konie bez podków się podbijają i tygodniami stoją w boksie co dodatkowo rozmiękcza kopyto, strzałka gnije. Robi się błędne koło.

Jak Agnieszka rehabilituje konie? Przede wszystkim dieta wolna od cukru. Do tego pasza świetnej jakości dostarczająca mikro i makroelementów. Do tego stosowanie odpowiednich preparatów na kopyta - codziennie! I regularne struganie kopyt. Zwykle raz w tygodniu. Konie spędzają całe dnie na pastwiskach gdzie zróżnicowane podłoże oraz konieczność ruchu stymuluje kopyto, jego ukrwienie. To wszystko razem powoduje, że konie "stają na nogi". Nie ma jednak drogi na skróty.

Jakiś czas temu wspomniałam koleżance ze stajni by oddała swojego konia na rehabilitację kopyt do tej dziewczyny która wyprowadza końskie kopytka. Koleżanka stwierdziła, że nie wyobraża sobie odstawić konia na pół roku. Obecnie jej koń stoi 3 miesiąc w boksie.

I przypadek konia, który od wielu lat z niewielkimi przerwami, ale wciąż kuleje. Kopyta są w tragicznym stanie. Kobyła wygląda jak źrebna, niewiele mięśni, wielki brzuch. Podobno do kilku dni już prawie nie kuleje.

Sentymenty sentymentami, ale czemu nikt nie pomyśli, że choć tego nie widać, to koniowi sprawia ból gdy musi się poruszać na takich słabych kopytach. To rzutuje na cały aparat ruchu, koń sie usztywnia i pojawiają się kolejne kontuzje. Słyszałam wiele historii koni, które były spisane już na straty bo wiecznie kulały. Co chwila kontuzja pojawiała się w innym miejscu. To grzbiet, to międzykostny, to łopatka. A po wyprowadzeniu kopyt okazywało się, że kontuzje znikają, koń odzyskuje lekkośc ruchu.

Daleko szukać, to samo było z Norą. Miała i ma słabe kopyta. Korygujemy je naturalnymi metodami, dziegciuję, stosuję specjalny żel z siarczanem miedzi do strzałek. Jeżdżę po różnych podłożach (ostrożnie!) by stymulować kopyto i jest ogromna zmiana na przestrzeni ostatnich dwóch lat.

A teraz rachunek ekonomiczny.
Pensjonat na Mazurach z korekcją kopyt: 500 PLN/mc
Pensjonat pod Wawą: 800 PLN/mc
Koń przez 6 m-cy w roku nie może być uzytkowany z powodu podbić, grudy, etc. Policzmy, że odstawiamy konia na 6 m-cy na rehabilitację kopyt.
Co miesiąc zostaje nam w kieszeni 300 PLN, co po 6 miesiącach daje 1800 PLN.
Ponadto przez 6 miesięcy byłby wzywany kowal co 1,5 miesiąca, a więc 4 razy. Kucie zaczyna się od 150 PLN. Więc oszczędzamy 600 PLN.
Transport konia na Mazury po standardowych stawkach to 750 PLN x 2 (zawiezienie + przywiezienie konia), czyli 1400 PLN.

W ten oto sposób w kieszeni zostaje nam około 900 PLN, a dostajemy konia ze wstepnie wyprowadzonymi kopytami. Konia zrelaksowanego codziennym padokowaniem, przebywaniem w stadzie. Fakt, przez pól roku nie jeździmy, koń się roztrenowuje, ale to samo się dzieje gdy koń stoi w boksie i cierpi z powodu kontuzji czy podbicia.
Gdyby połowę tej kwoty wydać na doskonałej jakości suplementy, rehabilitacja przebiegnie jeszcze szybciej, a jej efekty będą trwalsze.

Jest tyle literatury, seminariów, wykładów na temat dbałości o końskie kopyta. A mimo wszystko właściciele koni wybierają wariant minimum. Podkuć konia i jakoś to będzie.

niedziela, 27 października 2013

Ładne mamy lato tej jesieni

Miało być o Hubertusie, ale chwilowo nie będzie. Będzie krótko bo padam na nos. Dzisiaj był wypad w teren. Dodam, że wyruszałam ze stajni przy temperaturze 22 stopnie Celsjusza. Koń ubrany w jesienne futerko ledwo przekłusował przez lat i już był lekko spocony. Po galopie przez łąki koń był mokry. Po ćwiczeniach ujeżdżeniowych na łąkach, koń był spieniony i pod czaprakiem i na szyi gdzie dotykały wodze. Ale chodziła jak zegarek szwajcarski. Oczywiście jak pozwoliłam jej galopować to zapomniała o hamulcach. Jeździłam więc po prostych na łące, a gdy Zaraza zaczynała przyśpieszać i wieszać się na wędzidle, wtedy ją wciągałam na dużą woltę. Szybko się zorientowała, że nie ma co pędzić.

Była dzielna, z krzaczorów po obu stronach drogi wyskakiwały bażanty drąc dzioby, a Nornica szła równo. Po rozprężeniu na łąkach wróciłam do toru crossowego i tam dałyśmy czadu. Pierwszy przejazd w tempie ekspresowym i za długich strzemionach to koszmar. Konina nie do opanowania. Drugi przejazd zaplanowałam, przejechałam stępem, a potem dopiero zagalopowałam, ale pilnowałam dokładnie miejsc w których miałam ją skrócić lub dodać. Ach, poszła tor wzorowo! Z górki, pod górkę, opony, pnie, zakręty, zeskoki ze skarpy. Była świetna. Szła dobrym galopem, zupełnie innym niż ostatnio na parkurze. Potem kłusy po lesie, a następnie długi stęp między drzewami i ścieżkami. Do stajni dotarła niemal sucha, ale pozaklejana. Tarzanko i na padok jeszcze na chwilę.

Podsumowanie:
Dystans: 11,89 km/h
Czas w ruchu: 1:20:06
Łączny czas: 1:23:23
Średnia prędkość: 8,55 km/h
Prędkość średnia w ruchu: 8,90 km/h
Prędkość maksymalna: 31,24 km/h

sobota, 26 października 2013

Powrót w siodło

Dużo, nawet bardzo dużo się działo w ostatnich tygodniach. Przede wszystkim sporo trenowałam z Moniką. Coraz lepiej sobie radzi z Norką, dopracowałyśmy rękę, poprawiłyśmy dosiad. Z powodu mojego marnego samopoczucia niewiele wsiadałam sama. To niestety potem się zemściło na Hubertusie stajennym. Z drugiej strony mnie zmobilizowało by mimo braku sił wsiadać i konia wyregulować.

Niestety przez kilka tygodni gdy niewiele jeździłam, a wsiadała Monika, Nora chodziła na pół kontakcie. Monika nie umiała jeszcze jej zebrać i zmobilizować do mocnego zaangażowania zadu. Przez to galop zrobił się rozciągnięty, bez pracy grzbietu. Koń na mocną łydkę reaguje złością i usztywnieniem, więc w tym tygodniu koncentrowałam się na podstawieniu zadu. Aby to osiągnąć pracowałam na przejściach. Do tego dołączyłam dodania i skrócenia.

Nora oczywiście w takich sytuacjach miała tendencje do usztywniania się, bo przyzwyczaiła się do luzu na wodzy. Skoncentrowałam się na mega stabilnej ręce i dość mocnym kontakcie. Potem się okazało, że w ogóle nie siedzę w siodle. Z tego niejeżdżenia i bólu mięśni i stawów zrobiłam się sztywna. Ale nad tym jeszcze popracuję sobie na spokojnie. Na razie dopracowałam rękę  i wczoraj odwaliłam kawał roboty w temacie stabilnej, dobrze ułożonej łydki.

Nora jak załapała o co chodzi, że się gimnastykujemy, przystąpiła do zgadywania co to ja mogę od niej chcieć. W efekcie, co usiadłam w siodło w kłusie ta grzała chody boczne. Jak nie trawers to łopatki, jak nie łopatkę to ciąg. Jessa, ile się namęczyłam, żeby ja wyprostować. O dziwo łatwiej szło na drugim czy trzecim śladzie niż na ścianie.
Galopy miodne. Bardzo dobrze jej robią dodania. Niestety przy zagalopowaniu ma tendencje do chowania się za wędzidło. Trzeba ją zagalopować spokojną, rozluźnioną i żwawo idącą do przodu. Wtedy oparta na wędzidle spokojnie zagalopowuje unosząc lekko przód, ale przede wszystkim pchając się zadem. W przypadku zagalopowania na usztywnionym koniu, podniesie przód, dosłownie i zagalopowuje gdzie pierwsza foulee jest niczym skok tygrysa. Po tym traci rytm. Jest krótka, sztywna i może się wydawać, że oparta na wędzidle ale absolutnie tak nie jest.

Ponieważ temperatury mamy w okolicach 16-20 stopni, bardzo mocno sie poci. A jak się spoci to chce się tarzać. Skoro się tarza to jest brudna. I dzisiaj zobaczycie jak wyglądał koń po tym jak wczoraj przyszłam do stajni.


Nora opuściła łeb bo jej wstyd, że taka dzielna panienka tak się prezentuje.

A jutro noteczka na temat hubertusa.

wtorek, 15 października 2013

poniedziałek, 7 października 2013

Wspaniała trójka

Dzisiejszy dzień upływa pod znakiem zakwasów. Wczorajsze przeciągnięcie w terenie musiało się dziś zemścić na mnie. Ale poruszałam się w trakcie jazdy z Moniką i nieco mi lepiej. A z Moniką dzisiaj pracowałyśmy sobie nad dosiadem i dobrym usadzeniem w siodle. Było trochę gimnastyki, galopy bez strzemion. Był dobry półsiad. Konina zaczęła się rozluźniać i stabilnie opierać na wędzidle. Mamy niezły materiał wyjściowy do dalszej pracy.

W trakcie czyszczenia odczuliłam Norkę na kota. Kot miział się do jej łopatki, kładł łapki na szyi, aż w końcu posadziłam go w siodle. Był zadowolony do czasu jak postanowił przespacerować się po szyi koniny. Szyja, a właściwie jej grzbiet był jednak zbyt wąski i strony i kocina zeskoczyła. Kon był jednak całkiem spokojny choć łypał na intruza.

Wspaniała trójka
Dobrze było się oderwać od świata i pobyć w stajni. Wyjrzało słoneczko, było ciepło. Koncentrując się na jeździe z Moniką całkowicie zapomniałam o problemach i nieprzyjemnościach.

Jutro Nora będzie miała wolne. Chyba że coś by się zmieniło w moich planach. Plan jednak jest by jutro odpoczęła sobie od nas. W środę wsiadam i działam ujeżdżeniowo. W czwartek może zaszaleję ze stacjonatami i okserami. O ile bedę miała siły, bo jeśli nie to... nie poskaczę :)

A w piątek Monika się znowu pobawi. Musze wymyślić jej nowe zadania do wykonania, hihi.

Oszalała galopem, czyli niedzielny wyjazd w teren

Pisząc to siedzę w fotelu i trzymam się klawiatury. Byłam dziś w terenie, po raz pierwszy po dłuższej przerwie. Oczywiście mówiąc o swoim koniu, bo pośmigałam nieco na koniach nadmorskich. Tak to dziś wczesnym popołudniem zameldowałam się w stajni. Konina była nabzdyczona i nie za bardzo miało ochotę robić cokolwiek. Musiałam pójść po nią na sam koniec łąki. Na szczęście była w miarę czysta więc czyszczenie szybko poszło. Siodło na grzbiet i heja. 

Przez wieś szła bardzo żwawo, ale bez caplowania czy podkłusowywania. W lasku zakłusowała i szła rozglądając się czujnie, strumyk przeszła swobodna jak nigdy i dalej kłus, kłus, kłus, aż do toru motokrosowego. Jeden motocyklista szalał na tym torze, a mnie coś tknęło by zaszaleć. Gdy facet pojechał pomarańczową maszyną w drugi koniec toru, ja na swojej gniadej maszynie wystartowałam na tor i zaczęło się! Najpierw skoki przez małe kłody, a potem coraz większe pnie, pryzmy ziemi, opony. Nora szła jak zła! Ani razu nie zatrzymała się, nie wyłamała. Niektóre przeszkody były szerokie na 1 metr a wysokie na około 90 cm. Podłoże było elastyczne, no po prostu było super. Porozmawiałam z motocyklistą. Skwitował nasze szaleństwa krótko: "Jej to łatwiej te przeszkody pokonywać, bo ma większy prześwit". 

Nora się rozbujała. Łąki przegalopowała, ale bardzo dobrym galopem pod pełną kontrolą. Ścieżka wzdłuż ogrodzenia była w świetnym stanie i przejechałam nią bez problemu. Koń był grzeczniutki. Potem spacer przez Lipków i do lasu! Tak się zaczęła jazda. Nora miała problem z zatrzymaniem. Kilka razy jej przypominałam o co chodzi z tymi zatrzymaniami, ale pomagało to na krótko. Podejrzewam, że w czasie galopu, wiatr wywiewał jej resztki mózgu. 

Dotarłyśmy na łąkę na której za tydzień będzie rozgrywany Hubertus jednej z okolicznych stajni. Łąka jest przeogromna. Równa, lekko elastyczna, otoczona lasem ze wszystkich stron. A na środku łąki stał płotek wysokości około 60 cm. Aż żal było nie skoczyć. Poskakałam ósemkę dając Norce wyraźne sygnały na którą nogę ma lądować. Wzorowo wykonała to zadanie. Nakręciła się niesamowicie tą przestrzenią i świetnym, równym podłożem. Poniżej foto, które wykonałam przy wjeździe na łąkę. Przed nami krzaczek, a przy krzaczku płotek który skakałyśmy.

Nora paczy!
Z łąki kłusem, a później stępem dotarłyśmy nad jeziorko. Nora chętnie poszła na drugi brzeg z którego zwykle wchodzi do wody. Bardzo ostrożnie zeszła do wody. Nie miała ochoty się napić więc tylko stała i patrzyła. Patrzyła i stała. Poprosiłam ją by weszła głębiej, a ona natychmiast wykonała polecenie. Wyjątkowo tym razem nie waliła kopytami w taflę. W butach i tak miałam mokro, bo wlazła dość głęboko do jeziora. Na tyle głęboko, że mokry miała brzuch, a ja pięty.

Nora zamoczona w jeziorze.
Z jeziora wyjechałyśmy galopem. Ale była moc! Potem stępik, kłusik i powrót. I tu się zaczęła rzeźnia. Galopowała sobie tak około 25 km/h więc kontrolny galopik terenowy. I wtedy się potknęła. Wyciągnęła mi wodze łapiąc równowagę, a gdy ją odzyskała i poczuła, że ma luz na wodzy to poszła jak przecinak! Zasuwała 46 km/h. dojechałyśmy w tym szalonym pędzie do łąki i na nią odbiłyśmy. O ile w zakręcie na łąkę miałam nad nią kontrolę, to chwilę później znowu się kobyła podnieciła przestrzenią i pognała. Pilnowałam tylko by jechała w poprzek łąki prosto na ścianę lasu porośniętą niskimi sosenkami, a więc tworzące dość zwarty szpaler. Postanowiłam nie hamować, nie zatrzymywać jej tylko dopiero kilkanaście metrów przed ścianą lasu dałam jej sygnał do przejścia do stępa. Nie reagowała i próbowała odbić na prawo by przez półwoltę wyjechać znowu na łąkę, ale nie pozwoliłam jej na to. Zatrzymała się i parsknęła ze złością. Zrobiłam rundę kłusem po łące i po kilku minutach przeszłam do stępa. Tak dotarłyśmy do piaszczystej drogi powrotnej do domu. Zagalopowała i szła równym przyjemnym tempem, niezauważalnie, po troszku, cichutko przyśpieszała. Co chwila więc robiłam przejścia w dół by jej przypomnieć, że jestem na górze i to ja decyduję o tempie poruszania się. Dość opornie, ale jednak reagowała. Ale do czasu, przyszedł moment, że przestała reagować. Pędziła jak idiotka, przez 500 metrów próbowałam ją zatrzymać, ale żadne sensowne działanie pomocami nie działało. Hebel na pysku, też nie zadziałał. Odpuszczanie i zbieranie tylko pozwalało jej przyśpieszyć. Nie było miejsca by bezpiecznie ją wprowadzić na woltę, więc zrobiłam rzecz niezbyt subtelną acz skuteczną. Pochyliłam się do przodu i krócej złapałam lewą wodzę. A potem tą wodzę mocno ściągnęłam wyginając szyję o około 90 stopni. Było jej ciężko galopować, bo jest wygimnastykowana, ale nie aż tak. I po kilkunastu metrach w tej pozycji przeszła do kłusa. Od razu odpuściłam i pogłaskałam w nagrodę. Raźno kłusowała i znowu jej się mózg odetkał i pamiętała jak się wykonuje zatrzymania, itd.

Przed łąkami zrobiłam kontrolny galop na ścieżce wzdłuż płotu. Szła grzeczniutka, ale znowu miała problem z przejściami do niższych chodów. Wykonywała polecenie, ale z dużym opóźnieniem więc na ścieżce jaj przypomniałam po raz kolejny, że prośby prośbami, ale teraz to ja żądam, by wykonała polecenie. Natychmiast! Znowu zagalopowałam wzdłuż ściany lasu i szła doskonałym okrągłym galopem zebranym. Zarówno na prawo jak i na lewo. Wspaniale skracała kłus, a grzbietem pracowała, aż miło było na niej siedzieć.

Po powrocie do stajni musiałam ją umyć nieco, bo była spieniona pod czaprakiem, na klacie i między udami. To jednak pikuś w porównaniu do błotnistych zacieków jakie miała na gęstej i dłuższej jesiennej sierści. Spod czapraka, na łopatka i na szyi były błotniste plamy. Ma tyle kurzu w futrze, że gdy się spociła, to spomiędzy kłaków wypłynął swoisty szlam. Koszmar! Ciężko to wyczyścić bo gęsta szczotka słabo czyści przy tak gęstym futrze, a ta z długim włosiem z kolei nie wygarnia wszystkiego.

Po kąpieli wodnej i masażu nóg poszłam z nią na ujeżdżalnię gdzie pozwoliłam się wytarzać kobyłce. Wolałam żeby się wytarzała w suchym piasku niż w jakimś błotku na pastwisku. Poniżej krótki film z tarzanka,bo koń brudny to koń szczęśliwy. A takie tarzanko to świetny masaż dla grzbietu konia.

Jak zwykle nie mogę załadować filmu z automatu więc wklejam link. Gdy film będzie dostępny, wtedy go tu wstawię. KLIK W FILM

Podsumowując:
Dystans: 22,48 km
Średnia prędkość: 9,68 km/h
Średnia prędkość w ruchu: 10,79 km/h
Prędkość maksymalna: 45,98 km/h

Czas w ruchu: 2:05:00
Pogoda: temperatura w cieniu 16 stopni, lekki dość chłodny wiatr, słonecznie. Pogoda IDEALNA!

sobota, 5 października 2013

No Team Games czyli Monika walczy o czas

Wczoraj i dzisiaj na Norce szalała Monika. wczoraj koń z początku chętny do roboty, rozproszył się całkowicie gdy sprowadzano konie z pastwiska. Nora zastrajkowała. Ona też chce iść do stajni! Natychmiast! JUŻ!
Poprosiłam Monikę by jeździła dość ciasne wolty i ósemki by skoncentrować konia na robocie. Robiła zmiany tempa, zmiany chodów. Po powrocie na ujeżdżalnię konina nadal była rozkojarzona i próbowała Monikę wozić. Monika miała niezły zgryz by koninę opanować, ale udało się. Ale koń i tak był rozkojarzony i pędzący.

Dzisiaj Monika sama rozprężała konia. Przenoszę na dziewczynę coraz większą odpowiedzialność za przygotowanie konia do jazdy. Miała za zadanie konia rozprężyć w trzech chodach, a także rozgimnastykować na woltach i ósemkach. Do przećwiczenia były zatrzymania oraz cofania. Gdy Monika ćwiczyła, ja ustawiłam tor. I zaczęłysmy zabawę.

Najpierw przejechałyśmy tor stępem. A później Monika jechała już tak jak to było zaplanowane. Mierzyliśmy tez czas, żeby wzbudzić w Monice nutkę rywalizacji i psztyknąć ambicje. Z każdym przejazdem Monika poprawiała swój czas. Koń był coraz bardziej skoncentrowany na robocie. Kolejność zadań możecie zobaczyć na filmie.

Mogłoby się wydawać, że co to takiego wykonać te zadania. Otóż nie były one trudne, ale spróbujcie rozbujać konia do galopu po obwodzie niemal całej ujeżdżalni, a potem przejdźcie do kłusa by wziąć ciasny zakręt i konia zatrzymać. Do tego dochodzi jako utrudnienie charakter Nory, konia ambitnego ale również upartego. Momentami Norka próbowała zgadywać co teraz będzie. Po 2 przejazdach na prawą stronę, Monika tylko pomyślała o tym co chce zrobić a koń już wykonywał polecenie.

Dodatkowym utrudnieniem dla Moniki było to, że to jest jej 3 jazda na tym koniu. Wciąż się z Norką poznają. Poza tym koń był z początku dość leniwy, co widać przede wszystkim przy przyjeździe na prawą stronę. Jakby tego było mało, to zagalopowania ustaliłam w takich miejscach, w których Monika zwykle nie robi tego elementu. Grunt, że świetnie sobie poradziła!

Udało się załadować film. Także oglądamy Monikę w akcji!


***

Niezwykle mnie cieszy, że dziewczyna miała prawdziwą frajdę z tego treningu. Uśmiałyśmy się bo kilka razy Nora się tak rozbuchała, że przewiozła Monikę. Momentami konina przewidywała jakie zadanie jest kolejne i wykonywała je, nim jeszcze Monika dała jej sygnał. Był też moment buntu, ale Monia i z tym sobie poradziła.

Do odpracowania mamy kilka elementów. Ale powolutku dojdziemy do wszystkiego. Grunt, że ja mam radochę z treningów, Monika z jazdy, a koninie nie dzieje się krzywda, a ma sporo ruchu!

Gdyby ktoś się zastanawiał jak wymodziłam taką kolejność przeszkód, to przyszło mi to do głowy podczas szycia kurtki, którą można zobaczyć TUTAJ.

czwartek, 3 października 2013

Mamut przepotworny i Nora cuduje

Wczoraj Norka miała dzień wolny, a ja dla odmiany niezwykle pracowity. Dzisiaj i konina i ja się spracowałyśmy. Aby oderwać się na chwile od obowiązków zawodowych pojechałam do stajni z myślą o krótkim treningu.

Jakie było zdziwienie gdy w boksie Norki zobaczyłam mamuta. Mamuta, który się wytarzał najpierw w błocie, a potem piaseczku i słomie. Zatkało mnie, ale postanowiłam zaryzykować i okiełznać bestię. Bestia łypnęła na mnie okiem, które wyglądało znajomo. Coś jakby norkowe, ale zamiast otaczającego go brązowego futerka, oko lśniło pośród grud błota. Cyknęłam dwa razy, mamut ustawił się do wymarszu z boksu. Powoli odsunęłam wrota boksu, czając się za kratami. Nigdy nie wiadomo czy taka bestia nie zionie ogniem, czy choćby nie plunie. Potwór spuścił głowę i oczekiwał na mój ruch. Powolutku, pomalutku, jak żółw ociężale... wysunęłam rękę w kierunku sterty kłaków, która mogła być głową. Przypuszczenie to wysnułam na podstawie dwóch większych kęp kłaków kręcących się na boki. To najprawdopodobniej były uszy. Długie, niby ośle, zakończone pędzelkami futra jak u rysia. Pośród kęp mahoniowo-brązowego futra dostrzegłam błękit jakiejś tkaniny a może paska parcianego. Szybkie spojrzenie w oczy bestii, wstrzymałam oddech... to było ryzykowne posunięcia, a co jeśli potwór potraktuje moje spojrzenie jako wyzwanie? Na szczęście mamut drzemał w oczekiwaniu na mój kolejny ruch. A może tylko czekał na chwilę mojej nieuwagi? Serce mi waliło, oddech się spłycił. Szybkim wymachem zapięłam karabińczyk na jakimś metalowym elemencie połyskującym tuż obok błękitnawej taśmy. Stwór uchylił nieco powiekę i spojrzał na mnie. Właściwie to łypnął i... opuścił powiekę. Jego czujność zdradziły tylko lekko drżące kłaczki na uszach. Zakradłam się ku wyjściu ze stajni. Powoli, delikatnie, po cichutku wypuszczałam linkę uwiązu. Kosmata bestia trwała niczym posąg. I nagle! Otworzyła ślipia i podniosła łeb do góry. Jednym susem przesadziłam próg stajni potykając się o swoje nogi, wyskoczyłam przed budynek. Oczywiście w tej panice szarpnęłam linkę, która napięła się . Karabińczyk zabrzęczał. Czy wytrzyma? Czy rozsypie się w drobny mak, a bestia uwolniona boksu rzuci się ku wolności, traktując mnie przy okazji? Poczułam opór. Karabińczyk trzeszczał, lina piszczała napięta do granic możliwości. Srebrzysta nić przeplotu rozgrzała się niczym żelazo. A kosmate bydlę rozejrzało się po czym leniwie przestawiło przednią gicz nad progiem stajni. Zmroziło mnie, a nogi się pode mną ugięły, bo bestia otworzyła paszczę. Górna warga się podwinęła, dolna opadła, a paszcza wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Czarne ślepia zniknęły pośród kłaków. O matko, to musi być jakaś transformacja. Stwór się przepoczwarzy w coś na prawdę potwornego, przy czym i obcy i predator to małe pikusie, które mogą wybierać pchły z futra bestii. Paszcza stwora rozwarła się, a bokiem wypadł język. Z głębi trzewi doszły mnie dźwięki przerażające. Coś jakby stęknięcie i westchnięcie jednocześnie. Tylna szkita się wyciągnęła ku tyłowi. Drżałam i przykucnęłam z wrażenia. Oczekiwałam nieoczekiwanego... Mamut przestąpił próg stajni i stanął przede mną. Zerknął na mnie wyczekująco. Stąpając niczym Szpieg z Krainy Deszczowców zbliżyłam się do rury na myjce. Szybko zawiązałam węzeł bezpieczny. Kosmacz odprowadził mnie wzrokiem, nie wykazał większego zainteresowania. Czyżbym była zbyt marnym kąskiem na obiad? Może nie było toto głodne. Fakt, że niby popołudnie, ładna jesienna pogoda, a w stajni pusto. Tak, teraz już byłam pewna. Obcy pożarł ludzi kręcących się po stajni i po prostu nie był głodny. Byłam uratowana!
Przepotworny stwór mamuci

Złapałam szczotkę i postanowiłam wkraść się w łaski bestii. Miziu miziu szczotką po pleckach, po szyi. Kto nie lubi takich zabiegów. Jakieś było moje zdziwienie, gdy dławiona kaszlem od piasku, płacząca oczami podrażnionymi kurzem, nagle dostrzegłam że spod zwałów futra oklejonego błotem wyłania się coś jakby koń. Im dłużej czyściłam, tym bardziej to było podobne do MOJEGO konia!

Koń. Mój.

A teraz do sedna. Konica była naładowana. Przeogromnie nabuzowana, elektryczna, ale chętna do roboty jak już dawno nie była. Od samego początku treningu bardzo ładnie pracowała. Tak ładnie, że postanowiłam szlifować przejścia oraz dodania i skrócenia. W kłusie, skracając ją bardzo bardzo, a jednocześnie dopychając ją łydką i popędzając wydając odgłosy paszczą, konina zaczęła robić pasaże a momentami piaffy. Oczywiście to tak szumnie powiedziane, ale dzięki temu wiadomo czego się doszukiwać w filmie poniżej.



Nauczona jej wcześniejszymi wyczynami, po kilku krokach maksymalnego skrócenia posyłam ją do przodu. Niestety najlepsze momenty nie zostały uwiecznione z banalnego powodu. Były na samym początku. A gdy wpadłam na pomysł by to wszystko uwiecznić to już nam nie szło zbyt dobrze. Na końcu widać jak po prostu zabrakło pary. Gdy nie ma pary to koń nie idzie, nie podnosi nóg.

Po tych ćwiczeniach Nornica mnie przewiozła. Poniosła w galopie na ujeżdżalni. po kilku okrążeniach odpuściła i dała szansę na zatrzymanie jej. Potem było raz lepiej raz gorzej. Udało się zrobić kilka lotnych zmian, ale usztywniała się dziś bardzo szybko. No i przez to wszystko robota była utrudniona. Na filmie też widać jak się napala skróceniami i zadziera łeb. Nie przejmuję się tym zbytnio. Wiem, że po kilku tygodniach ćwiczę od czasu do czasu, ułoży sobie w główce o co chodzi z tym ćwiczeniem. Przestanie się usztywniać i wtedy będzie mi łatwiej dawać jej sygnały, a ona się szybciej skoncentruje na wykonaniu ćwiczenia.


poniedziałek, 30 września 2013

Monikowy trening numero uno!

Dzisiaj na Nornicę wsiadła Monika. Moja noga wczoraj się rozpadła. Żartuję. Zdarł się strup i się chciałam wykrwawić kolanem w trakcie jazdy. Ciemne bryczesy skutecznie zamaskowały wszelkie ślady wykrwawiania się, a przejęta koniem, jazdą i piękną pogodą nie zwróciłam uwagi na ból. Dzisiaj w związku z tym nie miałam w planie wsiadać. Dopuszczałam taką ewentualność gdyby Monika miała jakieś problemy.

Powiedziałam Monice, że Nora będzie ją sprawdzać i żeby się nie dała zastraszyć kobyle. I tak się stało. Póki był stęp to Nornica człapała, ale przy prośbie o kłus, Norka zaczęła swoje podrygi, pseudopobrykiwania. Monika usiadła głębiej w siodło i łyda i głosem musztruje Nornicę, aż w końcu machnęła batem i Norka ruszyła kłusem. Aj jaka była zła. Jak to możliwe, że ta niewielka istota na jej grzbiecie tego dokonała. Nora pewnie do tej pory nad tym duma.
Dziewczyny się zapoznają w pięknych okolicznościach przyrody

Rozprężenie Nornicy
Z początku Nora szła jakby chciała, a nie mogła, jednak Monice udało się ją rozbujać. Żeby koń się bardziej skoncentrował na Monice, zarządziłam pracę na przejściach. Monika bardzo sprawnie sobie radziła. Konina była coraz bardziej zdziwiona, próbowała Monikę wozić, schodzić ze ścian, ale Monika sprawnie sobie z tym radziła. Jak na osobę, która siedziała pierwszy raz na tym koniu (pierwszy raz to była jazda próbna, krótka i z marnymi efektami), poradziła sobie doskonale. Nora jeszcze raz próbowała się z Moniką. Znowu nie chciała zakłusować, ale determinacja dziewczyny spowodowała kapitulację koniny. Zakłusowała a każde kolejne zakłusowanie było coraz lepsze.

Dziewczyny kłusują
Aż miło było popatrzeć, jak dziewczyny się dogadują. Monika robiła dodania, zagalopowała sobie bez większych problemów. Koń szedł luźny, a gdy się spinał to Monika ją wzorowo dopychała łydką i koń spuszczał łepek i luzował spięty grzbiet.
Zdjęcie zrobione pod słońce, ale tu jest galop!

Jest sporo rzeczy do dopracowania, ale to na spokojnie ogarniemy. Grunt, że Nora ma drugiego jeźdźca, który spokojem i konsekwencją jest w stanie ogarnąć fochy kobyły.

Na koniec poczęstowaliśmy koninę marchewkami z upraw mojej Mamy i jabłuszkami przyniesionymi przez Monikę. Niech no tylko koninka tego nie doceni to ją zadręczymy chodami bocznymi! 
Zauważyliście dopasowani kolorystyczne jeźdźca i konia?
Luzowanie po treningu
Co ciekawe dzisiaj konina przyszła do nas gdy ją zawołałam. Wczoraj przyszła kawałek, ale szła znowu z rżeniem. A dziś pyszczydło zamknięte, ale za to przyszła na wyciągnięcie ręki. I jak tu nie kochac tegokonia?!

niedziela, 29 września 2013

Współdzierżawa i treningi ostatnich dni

Stało się! Nora ma nowego współdzierżawcę. Od jutra zaczyna na niej jeździć Monika. Monika, która ma urodziny tego samego dnia co ja! Wyobrażacie sobie?!

Z racji tego, że rana goi się wyjątkowo wolno w piątek i sobotę na Norę wsiadła Agnieszka. Agnieszka, która kiedyś współdzierżawiła Norę, ale później nasze drogi się rozeszły. Zaproponowała jednak w czwartek, że przyjedzie na piątkową jazdę. W piątek więc wsiadłam na koninę nim Agniecha przyszła. Koń sztywny na lewo, ale tak pięknie pracujący, że miło było na niej śmigać.Z początku leniwa, ale dwa szybkie baciory ją uzdrowiły. Pięknie kłusowała, a galopy lepsze niż przed wyjazdem. Byłam w totalnym szoku. Niosła się, dodawała na moje życzenie, skracała. Nie stanowiło problemu by zrobić woltę. Fantastycznie pracowała.

Po mnie wsiadła Agnieszka i koń dość ładnie pracował. Agnieszka w końcu zaczęła galopować jak człowiek, chociaż ma tendencje do prania. Pranie to takie ruchy rękoma jak przy ręcznym praniu. jak nie pierze, to z kolei bawi się w dżokeja. Próbuje popędzać konia wodzą, oddaje wodzę, a potem gwałtownie ją zbiera. Konina oczywiście w takiej sytuacji zagalopowuje by po chwili przejść do kłusa. Niestety to spowodowało, że koń się usztywniał i był problem z galopem.

Agnieszka postanowiła wsiąść ponownie w sobotę. Ja już nie wsiadłam. Koń z początku był chętny do pracy, jednak kolejne błędy Agnieszki poskutkowały znarowieniem się kobyły. Nornica się zawiesiła i nie chciała kłusować. Przychodziła do mnie, stawała obok i stała. Gdy Agnieszka próbowała ją zmusić do ruszenia, to Nora ją straszyła pobrykując, spinając się tudzież piafując. Musiałam wsiąść na Nornicę i jej przypomnieć o co w tej całej jeździe konnej chodzi. W ciągu 5 minut koń poruszał się pięknie we wszystkich chodach. Aga wsiadła jednak co chwilę przekładała wodze nad szyją, to znowu jechała na pół luźnej wodzy i podszarpywała konia za pysk. W efekcie Nora znowu się zawiesiła. Znowu wsiadłam, ale moja cierpliwość do Agi się skończyła. Poprosiłam ją tylko by zakłusowała na Norce i występowała ją. Niestety od poniewierania się w siodle Norę zaczął boleć grzbiet. Nałożyłam wcierkę.

Dzisiaj grzbiet bolał ją już dużo mniej. Razem z Moniką wyczyściłyśmy i osiodłałyśmy wiedźmę mazurską. Miałam problem żeby ją solidnie rozprężyć. Była nieco rozkojarzona. Siadłam w siodło najdelikatniej jak umiałam. W końcu koń się ogarnął i mimo dość ciężkiego podłoża zaczęła ładnie pracować. Galopy były pierwsza klasa, a dodanie na prawo było po prostu genialne. Na prawdę, byłam zadowolona z niej. Po jeździe znowu wcierka na grzbiet.
Aaa no i grzywę jej dziś obcięłam tak krótko jak jeszcze nigdy. Fajnie wygląda, jutro zrobię zdjęcia. I jutro wielki dzień Moniki, wsiada na Nornicę. Dziewczyny będą się zapoznawać i razem szaleć.


piątek, 27 września 2013

Wypad nad morze - Bobolin welcome to!

Urlopowałam się przez ostatnie 1,5 tygodnia. Oto jednak wróciłam i będę na bieżąco referować co się u nas dzieje. Póki co nie za bardzo mogę wsiąść na Norę bo mam sporą ranę po wewnętrznej stronie kolana. Nie ma to jak wsiąść w niewygodne, źle wyjeżdżone siodło i się zmasakrować. Potem dorobiłam sobie kilka ran powierzchownych pod kolanem odrywając plaster. Kto by pomyślał, że może tak mocno trzymać, że odezwę go razem z dość grubą warstwą naskórka.

Pomysł wyjazdów zrodził się w kwietniu w trakcie wiosennego rajdowania, które organizuję co roku. Dziewczęta-rajdowniczki marzyły o galopach po plaży i wtedy im pokazałam im ten film:


Wtedy Robert, mąż jednej z koleżanek stwierdził, że to fajne, ale galopy powinny być w zwolnionym tempie. Mówisz i masz:


Dziewczynom oczy się zaświeciły. Robertowi szczęka opadła. I wtedy już było przesądzone. Powiedziałam towarzystwu, że mogę im zorganizować taki wyjazd we wrześniu. Dziewczyny zatupały z radości, Robert usiadł głębiej na kanapie i z lekka zwątpił. Dla niego wyjazd Ani nad morze, na konie, wiązał się z kilkoma godzinami dziennie sam na sam z ich synkiem, który ma niespożyte pokłady energii.

Udało mi się, w Bobolinie załatwić domek w dobrej cenie oraz dograć kwestie karnetów. I tak to 19 września nad morze ściągnęła silna ekipa pod wezwaniem. 4 dziewczyny jeżdżące konno rzadziej lub częściej oraz dwie i pół osoby nie mające zbyt wiele wspólnego z końmi.

W dniu przyjazdu był tylko relaks i picie wina, natomiast od piątku wzięliśmy się ostro za jazdę. O 11 zameldowaliśmy się w stajni by wybrać się na 1,5 godziny na galopy po plaży. Jadąc do Bobolina przyświecało mi założenie, by jeździć za każdym razem na innym koniu. W piątek dostałam do jazdy Nunę. Karą, niewielka o niezwykle żeńską folblutkę. Znałam ją przed 4 lat gdy to zaliczyłam na niej pierwsze galopy po plaży. Klaczka te kilka lat temu była koniem nieprzyjemnym w obsłudze z ziemi, ale teraz się to zmieniło. A w terenie to rakieta. Ma niezwykłą równowagę i serce do galopu. Ładnie się też opiera na wędzidle, nie rzuca łbem co niestety jest domeną koni w Bobolinie. Jednak czego się spodziewać w sytuacji gdy w sezonie, co chwila jeździ na tym koniu ktoś inny.

Nuna pięknie mnie wiozła, ale jej siodło to istna porażka. Wysiedziane na tylnym łęku przez co łydka ucieka do przodu. Ilekroć ją przesuwałam do tyłu, to traciłam równowagę w siodle. W efekcie po kilkunastu minutach czułam, że coś złego się dzieje z moją skórą na wysokości kolana. Po powrocie zobaczyłam wielką, sączącą się ranę. Nigdy w życiu nie miałam otarcia, którego bym się nabawiła na koniu. jak widać, kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Po tym w terenie też wiedziałam, że trzeba zakładać okulary sportowe bo piasek trzaskał spod kopyt konia jadącego przede mną. Mimo wszystko za każdym razem wracając z terenu piasek miałam nawet w staniku, mimo iż byłam pozapinana pod szyję.

Pogoda była przez pierwsze 3 dni fantastyczna. Słoneczko, wręcz lampa. Temperatury rzędu 18 stopni, ale w słońcu można było w krótkim rękawku siedzieć. Wieczorami na plaży jednak było już chłodno i trzeba było się ubrać cieplej, osłaniać przed wiatrem.

Chwilowo tyle, wkrótce dalszy ciąg relacji z Bobolina.










środa, 18 września 2013

Relacja z Mazur

Od pewnego czasu oddaję się doglądaniu biznesów w urokliwym, mazurskim zakątku Polski. Pod opieką mam tu dwa koniki, pełną siostrę i mamusię mojej Nornicy. Ścielę, karmię, wypuszczam na pastwisko, a potem zapraszam do stajni.

Oprócz tego prowadzę naukę jazdy konnej na Wiedźmach. Od wyprowadzania z boksu, poprze czyszczenie, po jazdę i wykłady na temat zachowań i podstaw pracy z koniem.Zabawa jest przednia, bo musimy się tak szkolić by nie dać się zmoczyć deszczom i zwykle nam się to udaje. Wyjątkiem był wczorajszy dzień, gdy po osiodłaniu koni musieliśmy się ewakuować do stajni bo lunęło. I lało do wieczora niemal bez przerwy.

Za chwilkę kolejne zajęcia. Dzisiaj nauka kłusa anglezowanego więc będzie ciężko, ale Fabia którą dziś będzie koniem szkoleniowym bardzo dzielnie się sprawuje i mam nadzieję, że dziś będzie trzymać poziom.

Nora została sobie sama, ale jak wrócę to znowu biorę ją w obroty. Od października będzie też miała współdzierżawcę i dużo regularnych jazd. I dobrze jej tak!

Fabia i Minka miziają się po grzbietach

Trawing

Fabia zerka w obiektyw

Mamusia z córką, a w tle domostwo

Chrup chrup mniam mniam

piątek, 13 września 2013

Trening z 05.09.2013

Dopiero dziś znalazłam chwile by napisać co się działo w czwartek, a działo się dużo. Zaczęłam trening dość późno, bo dopiero około 19:30. Ujeżdżalnia była do naszej dyspozycji, po chwili dołączyła do nas Paulinka na Cytrusie. Rozmawiamy jadąc równolegle, po czym Paulina mówi, że nigdy jej nie dogonię w stępie. Cmoknęłam na Norę a ta wydłużyła wykrok. Za chwilę wyrównała do Cytrusa, a potem zaczęła go wyprzedzać. Uśmiechnęłam się do Pauliny, a ta zerknęła na nogi Norki i mówi: "ona przekracza o trzy kopyta!" Uśmiechnęłam się szatańsko i stwierdziłam: "no to teraz jej dodam łydkę i patrz!". Kobyła zaczęła maszerować jeszcze żwawiej i przekraczała po dobre 4 kopyta. Paulinę zatkało.

Nora była tego dnia chętna do pracy. Szła aktywnie i bardzo szybko reagowała na sygnały. Musiałam jej bardzo pilnować bo w tym pędzie do przodu chciała ścinać wolty i zakręty. Szła jednak cały czas dobrze zrównoważona, nie traciła rytmu. Do tego, bez problemu dawała się skracać i wydłużała wykrok na komendę. Pokręciłyśmy się, pogalopowałyśmy. Tu robi ogromne postępy. Już coraz rzadziej wychodzi nad wędzidło. Coraz mniej jest sytuacji, że mi się za wedzidło chowa. Zaczyna się stabilnie opierać i wydłużać szyję w poszukiwaniu wędziła. Dzięki temu zagalopowania są coraz przyjemniejsze.

Na koniec jazdy zaczęłyśmy kombinować. Zrobiłyśmy kilka elementów, tak jak pokazała nam Paulinka. Konina się nabuzowała nowym. Później jechałam ją kłusem ćwiczebnym i pilnując łydkami wstrzymywałam półparadą. Konica zaczęła robić całkiem fajne piaffy! Wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie będą tego efekty :D

wtorek, 3 września 2013

Trening z dn. 03.09.2013

Jestem nieżywa, za to konina wchodzi w rytm regularnych treningów. Ledwo się dziś spociła. Fakt, że było chłodno i wiało nieco, ale mimo wszystko. robi się z niej znowu maszyna. Szyja coraz bardziej umięśniona, zad tak samo.

Nastawienie do treningu miała dzisiaj analne - wszystko w d... Musiałam ją przywołać do porządku w boksie, bo się jej zapomniało jaka to jest właściwa postawa gdy wchodzę do boksu. Machnęłam uwiązem po zadzie którego nie raczyła schować i od razu się odwróciła do mnie łbem. Opuściła łepetynę i spojrzała na mnie wzdychają. O to znowu ty, zdawały się mówić jej oczy.

Szybkie czyszczenie bo wczoraj ją deszcze wysmagały i tylko odrobine brudu na niej było. Siodło na grzbiet i heja ku ujeżdżalni. Podłoże mimo wczorajszych ulew było idealne. Elastyczne, niepylące. Konina była z początku leniwa, dwa szybkie baciory ją obudziły. Zawiesiła się znowu na lewej wodzy, chociaż odpuszcza dużo szybciej niż to miało miejsce miesiąc temu. Dużo lepiej też odchodziła od lewej łydki.

Zarządziłam stęp na luźnej wodzy. Szła swobodnie, dodając w odpowiedzi na łydkę. Szukała oparcia na wędzidle. I ta tendencja nam towarzyszyła przez resztę jazdy co niezwykle cieszy. Potem pozbierałam wodze do lekkiego zebrania i zaczęłam szkolenie na łydkę. Sobotnia jazda na Bajkale pokazała mi, jak koń może reagować na tą pomoc. Konina elegancko zaczęła reagować. W kłusie robiłyśmy wolty, ósemki, serpentyny. Zależało mi, aby szła równo oparta na wędzidle, żwawo i aktywnie. Z tym ostatnim był problem z początku bo słabo się pchała zadem, jednak kilka zatrzymań i mocniejsze półparady wsparte mocniejszą łydką poskutkowały. Tak bardzo odciążyła przód, że na każde przyłożenie łydek niemal unosiła się przodem i próbowała zagalopować. Na ujeżdżalni co chwila rozlegało się moje "nie!" w odpowiedzi na jej zagalopowania. Zasuwała mieląc nogami aż miło.

Trzeba jej pilnować na woltach i serpentynach bo ma tendencje to zwalniania i rozwlekania się. To wynik mojego poważnego błędu, skręcam tułów w zakręcie i przez to oddaję zewnętrzną wodzę. Z tego samego powodu prowokuję ją do wypadania łopatką. To z kolei w zakrętem w stronę stajni powoduje masakrę! Stajnia Norkę przyciąga niesamowitym magnetyzmem. Chyba większym niż przyciąganie ziemskie :)

Dla urozmaicenia treningu skoczyłyśmy sobie stacjonatkę 50 i podkłady. Jak się konina rozbujała to skakała jak dzika. Nie przykładałam specjalnie uwagi by ją prowadzić równo do przeszkody, to miała być dla niej zabawa. Zależało mi tylko by nie zadarła głowy. Ma pracować grzbietem. Pozwoliłam jej podnieść głowę na tyle by obejrzeć przeszkodę, ale żadnego heja skaczemy na jedynkę.

Jak miałam konia rozbijanego poćwiczyłam łopatki, trawersy, renwersy i przeszłam do ciągów w kłusie. Po długiej przerwie pora znowu szlifować ten element. Całkiem nieźle nam to szło. Musze pilnować by nie spóźniała zadem. Poza tym coraz lepiej idzie jej wykraczanie przednią nogą. Do swobody w szyi jeszcze długa droga, ale i do tego dojdziemy, sądzę że za około 2 tygodnie w tym tempie treningowym.

I najważniejszy element dzisiaj. Przejścia kłus-galop-kłus. Najpierw był to istny horror. Zaczęłam na prawo bo to lepsza strona Nory. Pędziła, wyrywała się z łbem nad wędzidło. Brykała, oddawała od bata. Później jednak się uspokoiła i przejścia na prawo wyszły miodne. Trzeba tylko pilnować stabilnej ręki i dodać łydki mocniej przy półparadzie do przejścia.

Na lewo tak różowo nie było, bo była nakręcona i zagalopowania robiła nerwowe, na losowo wybraną nogę. W końcu na nią huknęłam i przypomniało się pannicy o co chodzi i na która nogę się galopuje. Niesamowite jak wystarczy konia obsabaczyć i jak szybko się odświeża pamięć. Kilka ostatnich zagalopowań na lewo było miodne.

Na konie rollbacki, zatrzymania i skok przez stacjonatę wys. 70 cm ze wskazówką. Poszła jak burza, ale wciągnęła mnie w przeszkodę. Nie utrzymałam jej i skok był w marnym stylu. Grunt, że nie było chwili zawahania. Potem stawianie kopyt na wskazanych przedmiotach - wzorowo. Na koniec kładzenie. Poprosiłam o położenie się. Najpierw przyklękła i podniosła się natychmiast. Poprosiłam o porządne klękanie i pochwaliłam po wykonaniu zadania. Pół minuty stępa i prośba o położenie się. Zaczęła się kręcić i udawać, że nie wie o co mi chodzi. Jeden szybki macior i do ostrego kłusa kobyłę pogoniłam. Po kilkunastu krokach zatrzymałam i ponownie poprosiłam o położenie się. Położyła się jak należy. Potem kazałam wstać i zeskoczyłam z niej. Stępowałam ją w ręku i tu zonk. Kobyła zapomniała, że nie wpada się na mnie. Musiałam jej i to przypomnieć.

Trening na plus. Uchetałam się ale jestem z niej zadowolona. Mimo fochów z okazji grzania się, była dynamiczna i wykonywała zadania. Aż chce się znowu jechać i kontynuować robotę. Przejścia na tapecie i ciągi.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Współdzierżawa



Szukam spokojnej i odpowiedzialnej osoby do współdzierżawy.
Nora to 11 letnia wysoka (ok. 165 cm) gniada klacz.
Jest dobrze ujeżdżona: dodania, skrócenia, ustępowania, łopatki, trawers,  ciągi.
Klacz miękka w pysku, wrażliwa na pomoce, idąca do przodu. Pięknie reaguje na balans ciałem. Idealny do szlifowania umiejętności jeździeckich.
Koń stoi w Klaudynie pod Warszawą. Stajnia dysponuje oświetloną ujeżdżalnią i halą. Świetny dojazd autobusem 712 (około 40 minut z Placu Wilsona).

Cena dzierżawy do uzgodnienia w zależności od ilości jazd i umiejętności. Możliwość szkolenia z metod naturalnych.

Osoby zainteresowane współdzierżawą konia proszę o kontakt telefoniczny: 506 92 96 91 (nie odpisuję na smsy).





Rozluźnienie, rytm, kontakt - 27 i 29.08.2013

Te trzy hasła przyświecały naszym ostatnim dwóm treningom. Przyjeżdżam do stajni totalnie zmęczona, wypruta z emocji. To się bardzo pozytywnie odbija na koniu bo nic nie jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Niestety konina się przez to rozleniwia i obniża swoją energię, a co za tym idzie - energię w ruchu. Muszę zatem pilnować by nie zwalniała, co więcej by ruch był pełen aktywności.

Przedwczoraj koncentrowałam się na rozluźnieniu konia w przejściach. Zależało mi by nie napierała na wodzę, nie wyrywała jej, by wędzidło leżało równo w pysku. Było raz lepiej raz gorzej, zasadniczo była po prostu rozleniwiona. Pobudziłam ją do ruchu skacząc niewielkie przeszkody. Zależało mi tylko na równym doprowadzeniu jej do przeszkody. Próbowała ścinać zakręty, ale pilnowałam zewnętrznej wodzy i wewnętrznej łydki.Oczywiście więcej problemów było przy najeździe z lewej strony. Mimo wszystko jednak szybciutko załapała, że nie ma co pędzić, nie warto wpadać łopatką. Trzeci najazd na lewo był dobry.

Mam problem bo zagalopowuje mi uparcie na prawą nogę. Może to wynikać albo z bólu jaki jej sprawia ruch na lewo albo ze sztywności spowodowanej przymusową absencja treningową. Albo ja coś knocę. Obmacałam konia i obejrzałam. Nie widzę żadnych zmian, cieplejszych miejsc, czy bolesności. Nie zauważyłam żadnych opuchlizn. Popatrzyłam na siebie. Też teoretycznie jest ok, ale... znalazłam dzisiaj źródło problemu - nabuzowanie. Gdy Nornica zaczyna się podniecać zagalopowaniami usztywnia się. Na lewo oczywiście bardziej i ma wtedy tendencje by leciutko ustawiać się z łbem do prawej. Nie to, że jest ustawiona na prawo, po prostu czuję, że mam większy opór na lewej wodzy. gdybym popuściła wodzy to ustawiłaby się na prawo. Dzisiaj pilnowałam by siedzieć spokojnie, dać wyraźne sygnały ale jednocześnie cały czas robiłam delikatne półparady. Tak jakby chciała jej mówić, uwaga-lewo, uwaga-lewo, uwaga-lewo. Poskutkowało. Zagalopowała tylko ciut sztywna, ale na dobrą nogę. Ale co najważniejsze, szłap zrównoważonym galopem który bez problemu się dało wysiedzieć. A gdy galopowała na wolcie rozluźniona dołożyłam łydki razem z półparadą i pięknie się podstawiła. Grzbiet poszedł w górę chyba o 20 cm. Momentalnie uniosło mnie w siodle. Poprosiłam koleżankę by spojrzała z boku i potwierdziła to co poczułam.

Jestem zachwycona ostatnimi treningami, ale dzisiejszym szczególnie. Chętnie skakała, szła równo do przodu. Podnosiła nogi, nie szurała jak to niektóre konie mają w zwyczaju. Bardzo chętnie współpracowała. Jeszcze czuć wyraźną sztywność na lewą stronę, ale poza tym miodzio. Rollbacki nieźle, cofanie dziś tak sobie. Wspięcia tak sobie, ale nie przykładałam dziś do tego większej uwagi. Położyłam ją z siodła i zrobiła to w miarę chętnie. Zanim całkiem się położyła, poprosiłam ją by wytrzymała w pozycji a'la sfinks. A potem poprosiłam o podniesienie się i o dziwo wytrzymała w dole mimo iż pozycja była dla niej na pewno niewygodna. ewidentnie droga do tego by się ładnie, miękko położyła, jest nagrodzenie jej pierwsze próby i rzucenie wodzy. Wtedy położenie idzie raz dwa. Jeżeli od razu wymagam położenia się, to zawiesza się i strzela focha. Jak to baba :)

A poniżej moja kochana baba na Imprezie Wiosennej w 2012 roku. Skoncentrowana na mnie (uszy), idąca aktywnie (nóżki). Piękna i lśniąca.


A jeździec dupa bo ucieka mu łydka do przodu i patrzy się gdzieś w dół, zamiast przed siebie :) za to ładnie rękę zamknęłam, bo ostatnio mam parszywy nawyk niedomykania.

Konina dziś była przyjemnie rozluźniona przez całą jazdę. Na początku próbowała mi zwalniać w kłusie na małych woltach, ale łydka i stabilne prowadzenie na wodzy uzdrowiły ją. Niestety znowu się bestia nauczyła, że ciągnie ją w stronę wyjścia. Muszę nad tym popracować przy okazji. Natomiast i tak tego spływania jest coraz mnie bo jest równo oparta na wędzidle. Ma jeszcze fazy zawieszenia się na lewej wodzy, ale dużo szybciej reaguje.

Plan na najbliższe tygodnie to uelastycznić ja w ruchu na lewo. Wyjątkiem sa ciągi bo te na prawo marnie wychodzą (słaba lewa łydka). Oprócz elastyczności, u mnie pracujemy nad ręką i głębokim dosiadem z luźnym udem i przyłożoną łydką. Siodło nie ułatwia, ale da się i w nim to zrobić - patrz dzisiejszy trening. I spokój! Mój spokój ma się przełożyć na jej spokój zwłaszcza na przejściach.