piątek, 27 września 2013

Wypad nad morze - Bobolin welcome to!

Urlopowałam się przez ostatnie 1,5 tygodnia. Oto jednak wróciłam i będę na bieżąco referować co się u nas dzieje. Póki co nie za bardzo mogę wsiąść na Norę bo mam sporą ranę po wewnętrznej stronie kolana. Nie ma to jak wsiąść w niewygodne, źle wyjeżdżone siodło i się zmasakrować. Potem dorobiłam sobie kilka ran powierzchownych pod kolanem odrywając plaster. Kto by pomyślał, że może tak mocno trzymać, że odezwę go razem z dość grubą warstwą naskórka.

Pomysł wyjazdów zrodził się w kwietniu w trakcie wiosennego rajdowania, które organizuję co roku. Dziewczęta-rajdowniczki marzyły o galopach po plaży i wtedy im pokazałam im ten film:


Wtedy Robert, mąż jednej z koleżanek stwierdził, że to fajne, ale galopy powinny być w zwolnionym tempie. Mówisz i masz:


Dziewczynom oczy się zaświeciły. Robertowi szczęka opadła. I wtedy już było przesądzone. Powiedziałam towarzystwu, że mogę im zorganizować taki wyjazd we wrześniu. Dziewczyny zatupały z radości, Robert usiadł głębiej na kanapie i z lekka zwątpił. Dla niego wyjazd Ani nad morze, na konie, wiązał się z kilkoma godzinami dziennie sam na sam z ich synkiem, który ma niespożyte pokłady energii.

Udało mi się, w Bobolinie załatwić domek w dobrej cenie oraz dograć kwestie karnetów. I tak to 19 września nad morze ściągnęła silna ekipa pod wezwaniem. 4 dziewczyny jeżdżące konno rzadziej lub częściej oraz dwie i pół osoby nie mające zbyt wiele wspólnego z końmi.

W dniu przyjazdu był tylko relaks i picie wina, natomiast od piątku wzięliśmy się ostro za jazdę. O 11 zameldowaliśmy się w stajni by wybrać się na 1,5 godziny na galopy po plaży. Jadąc do Bobolina przyświecało mi założenie, by jeździć za każdym razem na innym koniu. W piątek dostałam do jazdy Nunę. Karą, niewielka o niezwykle żeńską folblutkę. Znałam ją przed 4 lat gdy to zaliczyłam na niej pierwsze galopy po plaży. Klaczka te kilka lat temu była koniem nieprzyjemnym w obsłudze z ziemi, ale teraz się to zmieniło. A w terenie to rakieta. Ma niezwykłą równowagę i serce do galopu. Ładnie się też opiera na wędzidle, nie rzuca łbem co niestety jest domeną koni w Bobolinie. Jednak czego się spodziewać w sytuacji gdy w sezonie, co chwila jeździ na tym koniu ktoś inny.

Nuna pięknie mnie wiozła, ale jej siodło to istna porażka. Wysiedziane na tylnym łęku przez co łydka ucieka do przodu. Ilekroć ją przesuwałam do tyłu, to traciłam równowagę w siodle. W efekcie po kilkunastu minutach czułam, że coś złego się dzieje z moją skórą na wysokości kolana. Po powrocie zobaczyłam wielką, sączącą się ranę. Nigdy w życiu nie miałam otarcia, którego bym się nabawiła na koniu. jak widać, kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Po tym w terenie też wiedziałam, że trzeba zakładać okulary sportowe bo piasek trzaskał spod kopyt konia jadącego przede mną. Mimo wszystko za każdym razem wracając z terenu piasek miałam nawet w staniku, mimo iż byłam pozapinana pod szyję.

Pogoda była przez pierwsze 3 dni fantastyczna. Słoneczko, wręcz lampa. Temperatury rzędu 18 stopni, ale w słońcu można było w krótkim rękawku siedzieć. Wieczorami na plaży jednak było już chłodno i trzeba było się ubrać cieplej, osłaniać przed wiatrem.

Chwilowo tyle, wkrótce dalszy ciąg relacji z Bobolina.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz