poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Nasze początki i Antek-uzdrowiciel

Dzisiaj konica ma spokój. Odpoczywa bo upał koszmarny i nie miałam sumienia męczyć ani jej ani siebie. Także dziś kilka słów o Norce.

Jak wspomniałam to koń polski gorącokrwisty szlachetnej półkrwi. Gdy ją zobaczyłam pierwszy raz nie wyglądała ani szlachetnie ani gorącokrwiście. Powiedziałabym że zimnokrwiście i opasowo. Nikt na niej nie jeździł bo była szalona. Jako, że właściciele nie bardzo byli w stanie sobie z nią poradzić, toteż ją zaźrebili. Źrebaka norkowego pokażę Wam inną razą.

Tak więc Nora chodziła sobie przez ponad 3 lata po pastwiskach i nie widziała przez ten czas ani zgrzebła, ani szczotki ani grzebienia. Prawdopodobnie miała piękną długa grzywę i bujny ogon, ale trudno było to jednoznacznie określić, bo były poupinane finezyjnie w strąki owocami łopianu.Tu i ówdzie sterczały dredy, których spoiwem był brud.

Konica utykała na lewą tylną nogę. Nie było mowy by tą nogę obejrzeć, bo nikt jej nóg nie podnosił latami. Kopała, szarpała się, a życie było mi miłe. Gdy przejęłam opiekę nad końmi, w tym nad Norką, zarządziłam sprowadzenie weterynarza. Teoretycznie banalna sprawa, tyle że weterynarz który urzęduje w okolicy, boi się koni! Załatwiłam więc lokalnego szamana, właściwie to starego rolnika. ten to miał podejście, Norka stała przy nim jak zahipnotyzowana. Po chwili Antek, bo tak miał na imię rolnik, poprosił o denaturat. Najpierw solidnie łyknął, a potem trochę wylał na dłoń i natarł obie tylne pęciny.Od słowa do słowa i okazało się, że w prawa tylną nogę Norce wbił się kawałek ostrego badylka w skórę i wywołał stan zapalny. Konina odciążała prawa tylna nogę i w ten sposób przeciążyła lewy tył, na który dość wyraźnie zaczęła znaczyć. Stan zapalny w prawej tylnej nodze praktycznie sam się zagoił, a to przeciążenie zostało. Więc posmarował obie nogi i kazał to powtórzy przed dwa kolejne dni. I trzy dni później Nornica przestała utykać.I wtedy obudził się w niej temperament. Na zdjęciu poniżej, Nora jeszcze utykająca.

Nora na łąkach mazurskich
Ale wróćmy do Antka.Zapytałam go, ile się nalezy za pomoc. A on że nic, że to drobiazg, ale żeby mu dac na ćwiartkę. A właściwie to na pół litra. Dałam mu dwie dychy, a ten cały szczęśliwy chciał już iść. Zaproponowałam Antkowi jednak herbatę, bo jakoś tak głupio mi było. Antek nie bardzo chciał w ogóle wejść do domu, ale dał się przekonać. Pracownicy, którzy wówczas zajmowali się stajnią i domem byli przeciwni by antek wszedł do domu. Nie przejęłam się tym jednak. Antek nie chciał wejść do jadalni, usiadł w kuchni przy stole. Była jesień, listopad. Chłodno na zewnątrz, a w domu ciepło. Antek zaczął zdejmować z siebie kolejne rzeczy. Kurtkę, kufajkę, jeden sweter, drugi sweter... po chwili już wiedziałam dlaczego tak niechętnie wchodził do domu oraz czemu pracownicy patrzyli na mnie jak na idiotkę. Całą kuchnię a po chwili parter domu wypełnił, co tu dużo mówić, smród! To był horror. Gdy Antek wyszedł był pomysł by spalić krzesło. Nastąpiło oczywiście totalne wietrzenie domu. Po prawie pól godzinie wietrzenie zakończyło się sukcesem.

Następnego dnia Antek przyjechał wozem, żeby zobaczyć jak Nornica i znowu dostać na flaszkę, oprócz tego cieszył się bardzo, bo nie chciał mówić dzień wcześniej tego, ale dzięki nam to on sweter znalazł. Pół roku go szukał, a cały czas na sobie go miał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz